|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wywiady i relacje |
|
|
|
22.04.2009 - Patrick Moraz dla Polskiego Radia PiK |
|
2009-06-10
|
Ani dla słuchaczy ani dla moich znajomych nie jest żadną tajemnicą, że muzyka jest moją pasją – światem, która wciąż jeszcze pozwala odkrywać wciąż nowe terytoria, daje schronienie, często spokój bądź sposobność odreagowania nagromadzonych emocji. Wbrew temu, co ciśnie się na usta wielu odbiorców, jest wciąż w muzyce wiele do pokazania i nie o to chodzi, by zaskakiwać kogoś nowymi stylami czy sposobem patrzenia na sztukę muzyczną ale by cały czas odnajdywać w nowych płytach przyjemność dla siebie, szacunek dla twórcy... W swoistej interakcji odnaleźć wspólny język, rozmawiać z artystami jak ze starymi przyjaciółmi, z którymi przyszło nam przejść kawał życia... Nasz wiosenny, kwietniowy gość jako artysta działa już od 33 lat, choć jego związek z muzyką sięga do lat jego dzieciństwa... Znamy go z muzyki zespołu Refugee ale też jako współtwórcę legend pod szyldami The Moody Blues czy Yes... z tą drugą grupą nagrał choćby pamiętny album "Relayer" z którego fragment suity "Bramy Delirium" od 7 już lat otwiera w każdy wtorek spotkania z poezją rocka na antenie Polskiego Radia PiK... Przedstawiamy Państwu pierwszą część długiej, bo tez niemalże godzinnej rozmowy którą zarejestrowaliśmy w ciepły dość środowy wieczór, 22 kwietnia kiedy to zadzwonił do nas PATRICK MORAZ...
PiK – Witaj Patrick – Miło Ciebie słyszeć, zwłaszcza że dzwonisz do Nas z daleka. Która godzina u Ciebie i jaką masz pogodę…?
Patrick Moraz - Jest 12.30, pogoda jest piękna, wręcz niesamowita! Błękitne, bezchmurne niebo. Jestem na Florydzie, lekko wieje wiatr, a temperatura jest cudowna, w tej chwili mamy tu, już Tobie mówię, 26 stopni Celsjusza!
PiK - Wybacz mi mój angielski, nie jest zbyt dobry
PM - Jest świetny, doskonale rozumiem o czym mówisz!
PiK – Witam Ciebie z północy Polski, miejsca o bogatych tradycjach muzycznych… Chyba nie byłeś nigdy w Polsce, prawda?
PM - Nie, a bardzo bym chciał wybrać się do Polski. Z Polską kojarzę przede wszystkim Chopina i kilku innych wybitnych muzyków z przeszłości, ale macie też wspaniałych artystów współczesnych. Z przyjemnością wybrałbym się do waszego kraju, szczególnie na północ. Widziałem w telewizji przemiany polityczne, jakie zachodziły w waszym kraju w latach 70. czy 80., śledziłem je wszystkie, niestety nigdy nie byłem na wschodzie, ani u was, ani u waszych sąsiadów. W innych miejscach byłem, może poza Indonezją.
PiK – Powiem szczerze Patrick, że jeszcze jakiś czas temu trudno byłoby mi uwierzyć, że będę z Tobą rozmawiać ale ostatnimi czasy świat się bardzo skurczył :) Coraz łatwiej znaleźć kontakt z tymi, którzy kształtowali moją muzyczną pasję – jesteś jednym z nich – Dziękuję! :)
PM - Świetnie! Dziękuję, miło mi o tym wiedzieć. Naprawdę to doceniam.
PiK – Patrick, w świecie, w którym muzyka jest coraz częściej produktem niż dziełem, przypominasz o sobie płytą, która pozwala wierzyć, że w muzyce jest jeszcze dużo do powiedzenia. Co było inspiracją do stworzenia albumu „Change Of Space”?
PM - Właśnie o to chodzi. Nagrywając „Change of space”, stworzyliśmy wybór utworów, które, moim zdaniem, wyrażałyby pogląd, o którym mówisz – że w muzyce chodzi o coś więcej niż o sprzedaż. To także przekrój przez utwory, które stworzyłem przez ostatnich 14 lat. Oczywiście zajmowałem się przez ten czas także innymi rzeczami. Wiesz, zawsze komponuję, gram, robię po 10 czy 15 projektów na raz. Poprzez „Change of space” chciałem przekazać odbiorcom godzinę muzyki: piosenek, ale nie tylko. Na płycie są też utwory grupowe, brzmienia elektroniczne, mocne dźwięki – nie zbyt mocne, ponieważ chciałem także, by ta godzina muzyki była na tyle przyjemna w odbiorze, by mogła służyć jako muzyczne tło, ale także, by nadawała się do słuchania z słuchawkami na uszach, czy słuchania głośno, na dobrym sprzęcie, gdzie wyraźnie odbieramy każdy szczegół. Na „Change of space” wszystko zostało dokładnie skomponowane i stworzone. Nawet jeśli niektóre utwory brzmią bardzo swobodnie. „Stellar Rivers And Streams Of Lucid Dreams” na przykład jest pozornie łatwym w odbiorze utworem, ale wcale nie jest łatwy: to precyzyjna kompozycja, gdzie każda nuta, każdy dźwięk, każdy układ, interakcje między basem i perkusją, przestrzeń między dźwiękami - wszystko jest dopracowane, szczególnie w „Movt.4”, czyli 10. utworze na płycie (tak, przy okazji, opis różni się na płycie i w książeczce, co jest właściwie moją winą, ale o tym mogę opowiedzieć później, jeśli mnie zapytasz). W tym utworze, gdzie na końcu jest wokal, wcześniej bas z perkusją, i mnóstwo jest w tym przestrzeni, każdy dźwięk został stworzony bardzo „trzeźwo”, świadomie. Taki jest album ‘Change of space”. Niektóre solówki są oczywiście bardziej spontaniczne, jak w „Sonique Prinz” - Movt. 2 i Movt. 3, z różnymi brzmieniami klawiszowymi, przetwarzanymi przez MIDI, zbudowanymi na bazie dwóch czy trzech sekwencji i być może czwartej, wstawionej w środek – nie pracowałem nad tym długo, chcąc, by efekt był spontaniczny. Movt. 3, brzmi jak gitara, ale to keyboard, utwór oparty jest na spontanicznym odtwarzaniu jednej z sekwencji. Zależało mi na pewnej świeżości. Kompozycja, struktura, akordy – wszystko zostało jednak dokładnie opracowane.
PiK – Otwierający album „Peace In Africa” mógłby śmiało posłużyć za przebój – jednocześnie wprowadza nas w bogactwo Twoich pomysłów. Twoja muzyka jest bardzo plastyczna – Czy próbujesz łączyć ją z innymi rodzajami sztuki? Dodawać do niej obraz, bądź tworzyć koncerty w rodzaju „światło i dźwięk”?
PM - Chciałbym móc coś takiego zrobić. Przy okazji dziękuję Tobie za niezwykle trafiony komentarz. Trafiłeś w sedno, masz rację! Twój odbiór tego utworu, „Peace In Africa”, bardzo mi pochlebia. Zawsze wkładam mnóstwo pracy w to, by komponować właśnie taką muzykę, by miała ona potencjał przeboju, ale też, tak jak mówisz, wyróżniała się pewną złożonością, nie tylko w sferze brzmieniowej, ale i przywoływanych obrazach, solówkach, wokalach, aranżacji wokalu, rytmie. Z „Peace In Africa” nie do końca jest aż tak, jak bym chciał. Mam dłuższą wersję tego utworu (8 czy 10 minut), z ogromną ilością solówek i afrykańskich rytmów, perkusji, śpiewów; wydam ją na kolejnym albumie. Ale wracając do Twojego pytania o granie muzyki na scenie jako pewnego widowiska – z obrazami, odpowiednim oświetleniem, projekcjami wideo – chciałbym móc to robić, tak jak to było z Yes, czy nawet The Moody Blues, którzy stosowali więcej światła. Yes korzystali z projekcji wideo, rzeźb – była to gama efektów bardzo drogich, wyszukanych. Wspominam ten czas jako fantastyczny – dla nas i dla naszej muzyki. Chciałabym móc znów robić coś takiego. Jeśli „Peace In Africa” byłby hitem, a mówisz, że powinien, i miałby być grany z takimi efektami, wizualizującymi to co w sobie zawiera, chętnie bym z takiego pomysłu skorzystał!
06 – Czy pamiętasz swoje początki artystyczne i instrumenty z tamtych lat? Czy dzisiejsze możliwości budowania brzmień są w stanie jeszcze Ciebie czymś ograniczać? A może zaskakiwać?
PM - To bardzo dobre pytanie. Zaczynałem poznawać instrumenty od tych o najbardziej akustycznej naturze, zanim sięgnąłem po elektroakustyczne, a potem elektroniczne, keyboardy, komputery, itd. Kiedy odkrywałem muzykę, mój tata zajmował się muzyczną obsługą takich miejsc jak teatry i restauracje. Przy okazji, to ciekawa historia w odniesieniu do Polski, bo w latach pod koniec lat 20. mój ojciec pracował dla premiera Polski i pianisty, Ignacego Paderewskiego, kiedy ten żył w Szwajcarii, przewodził tamtejszym Polakom. Mój ojciec był pianistą, a dla Paderewskiego pracował jako kierownik produkcji, czy jak nazwalibyśmy to stanowisko dziś, był swego rodzaju okrojoną wersją kierownika tournee. Opowiadał mi, że musiał pilnować jego rzeczy i papierosów, których Paderewski palił do 50 dziennie. Trzymał je w okrągłym pudełku ze złotym nadrukiem. Jako dziecko odwiedzałem rezydencję Paderewskiego w Szwajcarii, gdzie się urodziłem. Po jego śmierci otrzymaliśmy kilka przedmiotów z posiadłości Paderewskiego w spadku. Jako dziecko dorastałem więc z duchu pamięci o Paderewskim. Także ze względu na to jako dziecko miałem okazję słyszeć wiele ciekawych instrumentów, nie tylko instrumentów, jakie spotykamy w orkiestrach, skrzypiec, fletów, harf, trąbek, itp., ale także instrumentów egzotycznych, m.in. przywożonych z dalekiego wschodu. Koto z Japonii, sitar z Indii, tabla, Shakuhachi z Japonii, instrumenty z Afryki. Miałem styczność z instrumentami z wielu krajów dziesiątki razy, zanim sięgnąłem po instrumenty elektroniczne. Interesowała mnie natura ich brzmienia, zdolność istoty ludzkiej do wyrażania się poprzez dźwięk. Przedłużenie tej możliwości poprzez zastosowanie instrumentów elektroakustycznych, nowe odkrycia, nowe horyzonty, elektryczne gitary, systemy modularne… syntezatory analogowe, które dobrze znałem do początku, bo w 1968 pojechałem do Monachium i stworzyłem motyw muzyczny do reklamy zegarków dla dużej firmy w Szwajcarii. Zdaje się, że nosił tytuł „Stop 15”. Powiedziałem: dajcie mi dobę albo kilka dni na zrobienie kawałka. Stworzyłem go na bazie linii basowej, ktoś oczywiście wspierał mnie przy samym nagraniu – nuta po nucie utworu trwającego minutę, będącego swojego rodzaju zapowiedzią tego, co robił Walter Carlos z „Switched-On Bach”, kiedy stał, czy stała się znana na całym świecie, później jako Wendy Colours. W 1968 czy 69 bardzo interesowałem się takimi brzmieniami i nie ograniczały mnie one, ale niesamowicie poszerzały horyzonty mojej muzycznej kreatywności i głębokiej potrzeby poszukiwania brzmień, która instynktownie wzrastała prze lata. I mimo że nie poszedłem do szkoły czy na studia związane z muzyką elektroniczną, miałem wyczucie do dźwięku, do aranżacji, orkiestracji. Bo grać to nie tylko położyć dłonie na instrumencie, keyboardzie i wytwarzać dźwięki organów, fortepianu czy jakiegokolwiek instrumentu; granie to kwestia bycia jednością z dźwiękiem, bycia jego częścią od samego początku, kiedy staje się on osobistą wypowiedzią w stronę słuchacza, kimkolwiek by on był. W ten sposób spełnia się moje marzenie. I na pewno nie przestanę tak siebie wyrażać, nie przestanę grać, dopóki nie umrę. To oczywiste. Zawsze będę tworzyć, chociaż zdarzają mi się okresy bezczynności twórczej, niemocy, czasami nie gram, nie komponuję i wtedy zupełnie odświeżam swoje podejście, swoje źródło inspiracji, odnawiam więź z naturą, po czym ponownie odradzam się, rozwijam, znajduję zupełnie nowe rozwiązania. Mam nadzieję, że taka odpowiedź cię zadowala.
PiK – Wiesz Patrick... Nasza filharmonia w Bydgoszczy nosi imię Ignacego Paderewskiego.
- Taaaaaak?
PiK - Miło byłoby spotkać się z Tobą w tym miejscu. Jest tam świetna akustyka, Twoja muzyka pięknie by tam brzmiała.
- Chciałbym tam zagrać. Mówisz, że to miejsce nosi imię Paderewskiego?
PiK - Taaak, Ignacego Paderewskiego.
- Wow, niewiarygodne! W takim razie zaszczytem jest dla mnie ten wywiad i rozmowa z Tobą dla Waszych słuchaczy - to dużo dla mnie znaczy, z pewnych powodów, zwłaszcza w tym okresie mojego życia. Mam na swoim koncie dwa wywiady dla Polski, jeden dla radia, drugi dla magazynu, ale ten wywiad to chyba ukoronowanie wszystkich rozmów, jakie przeprowadziłem w ciągu ostatnich dwóch czy trzech tygodni! To naprawdę „Change of space” (zmiana przestrzeni(?)).
PiK – Patrick, Czy sięgasz czasami po swoje starsze dzieła? Masz ochotę nagrać je jeszcze raz – właśnie używając nowych możliwości technicznych?
- Powiem Tobie coś. Przesłuchałem je wszystkie, kiedy zajmowałem się procesem ich remasteringu, wspólnie z moim bardzo dobrym przyjacielem Jeanem Ristori, w MTX Mastering w Szwajcarii. Jean był moim najlepszym muzykiem, pracowaliśmy razem przy „Mainhorse”, wcześniej też graliśmy razem. Ma doskonale wyposażone studio masteringu, z systemem Piramix, komputerami itd. Kiedy szukałem najlepszych miksów, przeszukiwałem taśmy, sięgałem nawet po nagrania na płytach winylowych, wielokrotnie słyszałem więc swoje starsze materiały. Oczywiście, są utwory, które chętnie nagrałbym ponownie, niektóre z nich, o czym opowiem Ci za moment, z nowymi muzykami, nowym zespołem. Ten materiał wciąż zdarza mi się grać na koncertach, oczywiście nowe utwory gram w pierwszej kolejności. Bardzo lubię improwizować, zwłaszcza na fortepianie. W „Future Momories”, nie wiem czy znasz ten album, zrobiłem bardzo spontaniczne kompozycje na multikeyboardach i perkusji. Chciałbym nagrać część starszych materiałów jeszcze raz. Ale myślę, że jeśli za jakiś czas będę w stanie zorganizować trasę z zespołem, a pewnie do tego dojdzie, będę nagrywać także mnóstwo nowego materiału, to wiesz…czas… Niektóre z improwizacji mogły być lepiej zmiksowane, czasami przydałyby się starszym utworom nowe rozwiązania techniczne… ale nigdy chyba nie będę całkowicie zadowolony z własnej pracy. Aczkolwiek mam to szczęście, że o swojej muzyce mogę powiedzieć, że bardzo niewiele jest w niej dźwięków, z których mógłbym być niezadowolony. Nawet jeśli niektórzy się z tym nie zgodzą, nie przeszkadza mi to, chociaż staram się zrozumieć, jestem otwarty na konstruktywną krytykę. Nie poświęcam aż tak wiele czasu analizowaniu swoich starych nagrań, doba ma tylko 24 godziny. Ale mało z tej muzyki wyrzuciłbym, nawet w przypadku bardzo skomplikowanych utworów, jak np. w „Story Of I”. Dużo tam różnych dźwięków, które nadal mi się podobają.
PiK – Słuchacze Polskiego Radia PiK słyszą Ciebie co tydzień. Od ośmiu lat , w każdy wtorkowy wieczór brzmi fragment suity „The Gates Of Delirium” z albumu „Relayer” zespołu Yes… Jak wspominasz swój czas w szeregach owej grupy?
- Czas spędzony w zespole Yes był fantastyczny. Od pierwszego do ostatniego dnia bardzo żałowałem, że nie było mnie do końca, przy ostatnim etapie nagrywania, bo, jak może wiesz, musiałem odejść pod koniec listopada ’76, mając za sobą wspaniałe 2,5 roku. Kiedy pojawiłem się w zespole, był to moment historyczny, także ze względu na zmiany polityczne w Ameryce, związane z rezygnacją Nixona ze stanowiska prezydenta - właśnie w dniu, w którym oficjalnie zacząłem koncertować z Yes! Niesamowita zbieżność. To bardzo długa historia. Nie będę Ci opowiadał, jak to się stało, że trafiłem do Yes, jak to się stało, że odszedłem, kogo uwielbiam, z kim utrzymuję kontakty. Początki z Yes były dla mnie jak wspinaczka bez asekuracji, mogłem zginąć w każdej chwili! Musiałem nie tylko dokładać swoje kwestie do utworów, opanować materiał, który mieli już przygotowany, a było to ok. 60% czy 70%, w momencie, kiedy się pojawiłem. Musiałem też zapoznać się z nowymi dla mnie instrumentami, nowymi urządzeniami, nauczyć się 7 ekstremalnie skomplikowanych kompozycji, bo John, Steve, Chris i Jon nie byli pewni, który dokładnie pomysł zrealizujemy na żywo. Kilka miesięcy później zaczynaliśmy trasę w Ameryce, w 1974. Musiałem nauczyć się wszystkich utworów, także tych wielkich jak „Close to the Edge”, „Tales from Topographic Oceans” itd., całego materiału z albumów „Fragile” i „Yes”, nawet z pierwszego albumu! To było absolutnie niewiarygodne, ale czerpałem z tego mnóstwo radości, nawet jeśli nie spałem w tym czasie zbyt wiele. Spędzałem przy muzyce całe dnie, z przerwami na 2-3 godziny snu, przez wiele tygodni, zanim ruszyliśmy w trasę. Przez pierwsze 4 czy 5 koncertów programowałem sobie nawet niektóre melodie, żeby ich nie zapomnieć. Kiedy graliśmy w Medison Square Garden w Nowym Jorku, gdzie przez 25 minut oklaskiwało nas 25 tys. ludzi, pozbyłem się tych zaprogramowanych dźwięków, bo zdałem sobie sprawę z tego, że znam już to wszystko na pamięć i mogę grać z głowy.
PiK – Tworzysz już ponad 30 lat! W tym czasie muzyka zrodziła wiele nowych gatunków. Przybyło wielu wybitnych artystów, jednakże Twoje nazwisko wciąż elektryzuje – budzi szacunek. Czy czujesz się nauczycielem nowych pokoleń muzyków?
- Zabawne..., to bardzo dobre pytanie. Pochlebia mi, że pytasz, czy czuję się nauczycielem, ale nie czuję się tak, chociaż wiem, że mógłbym. Mógłbym uczyć czasami. Zdarzało mi się wykładać czy dawać lekcje w paru miejscach. Przez lata uczyłem dwóch studentów, bo potrzebowałem dodatkowych pieniędzy, wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że mogę uczyć. Ale natura twojego pytania skłania mnie raczej do odpowiedzi: nie, nigdy nie czułem się nauczycielem. Sam chciałbym się stale uczyć i postrzegam wielu muzyków jako moich instruktorów czy nauczycieli. Miałem dwóch ważnych nauczycieli, nie muszę wymieniać ich po nazwisku, bo ich wpływy są pewnie wyczuwalne w mojej muzyce, wpłynęli pewnie na wielu keyboardzistów, pianistów, kompozytorów. Oczywiście cenię sobie możliwość przekazywania wiedzy dalej. Tak, czuję się raczej przekaźnikiem, nie nauczycielem, zresztą moje doświadczenie w charakterze nauczyciela nie pozwala mi raczej na nazywanie się nauczycielem, ale przekaźnikiem wpływów, wiedzy, wiedzy raczej instynktownej niż podręcznikowej, akademickiej. Z natury nie jestem wyuczony, zawsze starałem się trzymać z dala od szkolnej dyscypliny postrzegania muzyki. Sam pogłębiałem wiedzę, rozwijałem uczucie do muzyki, bo muzyka to przede wszystkim uczucie. Nasza rozmowa jest dla mnie bardzo kształcąca, chociaż wiem, że to tylko wywiad, ale zadajesz mi bardzo inteligentne, precyzyjne, dobrze postawione pytania, naprawdę czuję te pytania, chociaż na początku powiedziałeś, że twój angielski jest kiepski, ale on naprawdę jest dobry, czuję wagę Twoich pytań, one inspirują mnie do odpowiedzi. To tak jak z muzyką. Nawet jeśli gram według schematu, z orkiestrą, nawet jeśli odpowiadając na pytania używam tak wielu słów, czuję bardzo mocny związek z tym, o co mnie pytasz.
PiK – Patrick, jak odbierasz dzisiejszą kondycję muzyki rockowej? Rocka jako sztuki?!
- Mówisz o muzyce rockowej... Ja zawsze mówię, że muzyka to muzyka. I odwrotnie ;) Mam takie poczucie, że ona zawiera w sobie wszystkie gatunki i wszystkie gatunki zawierają w sobie ją. Muzyka rockowa może zawierać w sobie mnóstwo stylistyk. Rock oczywiście musiał wiele wycierpieć przez ostatnie dekady, z powodu przemysłu muzycznego, który ma swoje znaczenie, i z powodu tych brzmień, które się sprzedają dla rapu, dance music itp. Rock wciąż jest sztuką, zgadza się, ale czasem myślę, że to taki schemat, kiedy ludzie próbują przypisać mnie do progrocka. Zawsze kiedy słyszę słowo progrock czuję, że to pewne ograniczenie, schemat. Myślę, że rock czy progrock mają bardzo wiele do zaoferowania. Twórcy powinni także więcej uwagi poświęcać odbiorcom. Wiem, że na świecie jest mnóstwo fanów takiej muzyki, także w twoim kraju, w Polsce, i w innych krajach na wschodzie, jakimś cudem jest tam publiczność pozytywnie nastawiona do muzyki rockowej czy progrockowej. To w sumie dość ryzykowna muzyka. A przyszłość pokaże nam, czy rock ma faktycznie takie znaczenie, jakie wydawał się mieć przez jakiś czas. Słychać go w niektórych hitach. Rynek muzyczny, gospodarka, trendy doskonale pokazują, co przetrwa, a co nie przetrwa. Jedynie muzyka klasyczna jest poza tą grą, bo zawsze była zapisana na papierze i lepiej przekazywana kolejnym pokoleniom. Gdyby Beethoven był tylko muzykiem rockowym, a jego utwory nie zostałyby spisane na papierze, czy znalibyśmy je tak jak je znamy? Nie wiem… Właściwie z rockową muzyką jest tak, że spora jej część nigdy nie została dobrze spisana na papierze. Wiem, że istnieją tribute bandy, które grają muzykę np. Yes, Pink Floyd czy Genesis, co jest pewnie jakimś sposobem na przekazanie muzyki pokoleniom, choć dochodzi tu oczywiście kwestia instrumentacji. Teraz oczywiście i tak łatwiej jest zachować wszystko niż kiedyś, 30 lat temu. Bo, jak wiesz, dawniej nagrywało się na taśmach, a sprzęt, którego do tego używano nawet już nie istnieje albo znaleźć go można w bardzo niewielu miejscach, ale są z nim różne problemy techniczne. Muszę powiedzieć, że firmie Voiceprint, która zajmuje się dystrybucją moich nagrań i nagrań wielu rockowych zespołów z Anglii, Europy, z całego świata właściwie, i prawdopodobnie innym podobnym firmom, należy się ogromne uznanie i podziękowania za to, że pozwalają artystom wciąż rozprowadzać swoje nagrania, odświeżać je. Gdyby nie Voiceprint, moje albumy nie ukazałyby się ponownie i „Change of Space” nie powstałby! Warto o tym wspomnieć, bo to fantastyczne.
PiK – Jako muzyk wyrażający się instrumentami klawiszowymi musiałeś zderzyć się muzyką Chopina…
- Oczywiście, pewnie!
PiK – Czy znasz innych polskich kompozytorów? A może muzyków współczesnych?
- Oczywiście słyszałem kilku, znam kilku, ale nie jestem w stanie wymienić nazwisk, które wyleciały mi z głowy. Ale gdybyś wymieniał osoby, mógłbym Ci powiedzieć, czy je znam czy nie. Chopina oczywiście znam, jego poznałem jako pierwszego. I chyba każdy go pamięta. Ale słyszałem też innych kompozytorów, muzyków współczesnych również i bardzo mi się podobała ich twórczość. Słyszałem nowoczesną muzykę, czy nawet dodekafoniczną muzykę. Wielu jest szczególnie utalentowanych Polaków, połączenia nerwowe w ich mózgach są bardzo mocno połączone z muzyką ;) Wracając do Chopina, bogactwo jego pracy, sposób, w jaki podchodził do melodii i harmonii, często bardzo prosty, a jednocześnie z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Nazywamy go za to kompozytorem romantycznym. Dla mnie on jest po prostu światowym muzykiem.
12 – Z czym na ogół kojarzy się Tobie Polska?!
- Właśnie z muzyką. Chciałbym do Polski przyjechać i zagrać. Znam kilka osób, które były w Polsce i podobało im się. Jestem właściwie zaskoczony, że jeszcze nie udało mi się do Was dotrzeć. Czy Yes grali w Polsce?
PiK – Taaak! A Jak zamierzasz promować swoje nowe dzieło?! Czy zaplanowałeś już trasę koncertową? Czy nie planujesz może wystąpić w naszym kraju?
- Planując trasę z nowym albumem, jeśli będę miał szansę pojechać na jakieś festiwale, nawet jeśli będzie już za późno, żeby planować coś na ten rok, na który mam już mnóstwo zobowiązań i ciężko mi robić coś poza wywiadami, może zdołałbym zagrać kilka okrojonych pod względem składu koncertów, może sam albo z lokalnymi muzykami, a potem wrócić w kolejnym roku z całym swoim zespołem… Chciałbym coś takiego zrobić. Tymczasem w tym roku muszę przełożyć swoje koncertowe plany, bo jestem bardzo zajęty promocją i innymi projektami, które muszę dokończyć, zanim zabiorę się za następne.
PiK – Co Twoim zdaniem poważnie ułatwia dzisiejszy start muzykom a co w dalszym ciągu potrafi sprawić im problemy?!
- Na pewno ułatwia im karierę to, że dziś muzyka jest odbierana bardzo szeroko, od najmłodszych lat, i szuka się utalentowanych, młodych muzyków, zwłaszcza piosenkarzy. Każdy powinien śpiewać, mnie prawie zmuszano do śpiewania, trochę żałuję, że chociaż śpiewałem trochę, nigdy nie prowadziłem głównego wokalu… Młodzi ludzie mają teraz ogromne możliwości, w wielu szkołach można zgłębiać różne gatunki muzyki, u was pewnie jest podobnie, a może nawet bardziej, bo Polska jest jednym z pięciu najbardziej umuzykalnionych krajów na świecie. Media, prasa, rodziny, szkoła zachęcają dziś młodych ludzi do tego, by zajmowali się muzyką. Ale pytasz też o trudności. Trudność polega na tym, że z psychologicznego punktu widzenia trudno jest zostać muzykiem i zacząć karierę, bo zawsze pojawia się aspekt wyścigu, widać to zwłaszcza w Ameryce, Europie, Anglii, Japonii, konkurencja jest ogromna, zawsze jest ta świadomość, że ktoś musi odpaść, nie poradzi sobie z tą całą grą, jaką napędzają media, telewizja. Na tym polega trudność. Myślę, że z psychologicznego punktu widzenia nie jest dobrze, by człowiek zawsze miał poczucie konkurencji. Zwłaszcza w muzyce. Muzyka nie powinna być przedmiotem konkurencji. Każdy, kto czuję potrzebę grania, musi złapać rytm, i nieważne, czy posługuje się skomplikowaną techniką czy zupełnie prostą, czy to w grze na instrumencie, czy w śpiewie, liczy się rytm, melodia, uczucie. Dziś, kiedy mamy komputery, jest trochę inaczej, dużo uwagi poświęca się wizerunkowi muzyków, temu, jak się prezentują na scenie. W porządku. Ale jeśli mowa o muzyce, nie powinna być konkursem. To dialog, uczucie, kontakt z siłą wyższą.
PiK – Gdybyś dzisiaj stał na progu swojej dojrzałości, czy również wybrałbyś życie muzyka?
- Taaak! Zdecydowanie! Nie ma o czym mówić, oczywiście, że byłbym muzykiem! Gdybym mógł zacząć od początku, wiedząc to co teraz wiem, byłoby fantastycznie. Właściwie to czuję się tak młody, tak zdeterminowany jak na samym początku. Byłem zbyt wyniszczony przez efekty uboczne bycia muzykiem. Przeżyłem to co najlepsze, ale i to co najgorsze. Nie jestem rozpieszczony. Nie mam tego, co ma wielu odnoszących sukcesy muzyków, pewnie dlatego pozostaję naturalny i prosty na swój sposób, i bardzo się cieszę z tego, czym się zajmuję. I jestem szczęśliwy, że mogę nadal pracować, być muzykiem.
PiK – Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że kiedyś poznam Ciebie osobiście - na naszej, polskiej Ziemi. Bądź zdrów i zawsze pełen nowych pomysłów J Do usłyszenia i mam nadzieję - do zobaczenia w Polsce J
- Jasne! Jak się dokładnie nazywasz?
PiK – Adam Droździk
Jaki to region dokładnie?
PiK – Bydgoszcz :)
- Możesz mi to przeliterować?
PiK – B-Y-D-G-O-S-Z-C-Z :)
- Bydgoszcz! I filharmonia im. Ignacego Paderewskiego :) Jaki tam mają fortepian? Mam chyba takie zdjęcie, nie jestem do końca pewien ale... Chyba mam zdjęcie mojego taty z Paderewskim w Szwajcarii. Chciałbym je przywieźć do Polski! Nie chcę obiecywać ale... Byłoby fantastycznie! Mój tata odszedł w 2002, 7 lat temu, ale pewnie były zachwycony tym, co mówisz i jestem pewien, że słucha nas teraz z nieba! Chciałbym tam zagrać!
PiK – Patrick, raz jeszcze szczerze dziękuje Tobie za poświęcony czas i wspaniałą muzykę.
- Dziękuję, Było bardzo miło!
Część I - 09.06.2009 - Kliknij i posłuchaj!Część II - 23.06.2009 - Kliknij i posłuchaj!
I tak zakończyło się nasze, bardzo ciepłe spotkanie z przesympatycznym artystą. Patrick Moraz - mimo wielkiego artyzmu, świadomości udziału w przedsięwzięciach mających wielki wpływ na wrażliwość muzyczną, smak i sposób w jaki odbieramy naprawdę wielkie rockowe dzieła, pozostaje bardzo skromnym i bardzo przystępnym człowiekiem... Polecamy wszystkim jego najmłodsze dziecko – album "Change Of Space" gdzie złożone aranżacje często spotykają się z ciepłem muzycznym podkreślonym temperaturą Florydy, skąd artysta do Nas zadzwonił...
Za umożliwienie rozmowy podziękowania należą się krakowskiemu wydawnictwu "Rock Serwis". Trud tłumaczenia niekiedy karkołomnych wypowiedzi wzięła do swojego serca Ewa Stołowska. Słowiańskiej duszy jak zdolności wypowiadania się w naszym, rodzimym języku użyczył Patrickowi Piotr Majewski. Zarówno Ewie jak i Piotrowi winien jestem nie tylko podziękowania ale i wielki szacunek w związku z ich wkładem w ową rozmowę. Całość opracował, rozmawiał, pociął, poskładał i połączył z nutami Adam Droździk.
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|