|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Goście |
|
|
|
Pat Metheny - Wywiad dla Radia PiK - Warszawa - EMPiK - 19.09.2006 |
|
2006-09-24
|
|
PiK - Jak doszło do wspólnego projektu Pata Metheny z Bradem Mehldau?
PM - Mogliśmy się nie spotkać w studiu. Spotykając się przy różnych okazjach mogliśmy poprzestać na obietnicy w stylu: "Fajnie byłoby coś razem zrobić". W tym przypadku poszliśmy dalej, ustaliliśmy datę spotkania w Nowym Jorku na grudzień 2005, siedliśmy do instrumentów w studiu i... zrodziła się taka "chemia grania", która zaskoczyła nas obu.
|
Z tej sesji pozostał materiał aż na dwa albumy, a zaznaczam, że nigdy wcześniej razem nie graliśmy. Dla mnie rezultat nagrań jest niesamowity. Powstała płyta w pewnym sensie dokumentalna, stąd np. brak tytułu. "Metheny Mehldau" wystarczy za najkrótszą rekomendację tego, co stało się w ten grudniowy czas. Po prostu: weszliśmy, nagraliśmy, wygraliśmy! (śmiech)
PiK - Jak określisz relacje między Tobą a Bradem Mehldau? Bliżej im do partnerstwa czy ojcostwa?
PM - Nie jestem aż o tyle starszy, aby być ojcem Brada (śmiech). Rozmyślając o nas wracam pamięcią do swoich początków w jazzowym bizensie. Nierzadko zdarzało mi się grać z muzykami starszymi ode mnie o 10-15 lat. Byli to m.in. Charlie Hayden, Dave Holland, Chick Corea, Keith Jarrett. Dla mnie te doświadczenia są niewykle ważne, ponieważ moi mistrzowie byli na tyle starsi, abym podchodził do nich z szacunkiem, z jakim traktuje się rodziców. Dzięki nim wiele się nauczyłem. Sądzę więc, że podobna więź łączy mnie z Bradem. Zresztą jest cała grupa muzyków – rówieśników mojego partnera, z którymi mam podobne kontakty: basista Christian McBride, Joshua Redman, Antonio Sanchez, który – jak wiemy – jest perkusistą Pat Metheny Group. Oni rodzili się w początkach lat 70-tych, więc metryki nie kłamią; jestem ponad 15 lat starszy. Ci ludzie słuchali moich nagrań jako nastolatkowie, ale teraz jesteśmy na tej samej scenie. Wiele się od nich uczę, tak jak – podejrzewam – oni uczą się ode mnie. Mamy z tego wiele i radości, i pożytku.
PiK - Brad Mehldau – opowiadając o swej fascynacji Twoją muzyką – zdradził, że wszystko zaczęło się od kompozycji "Are You Going With Me?". A co zafascynowało Ciebie w muzyce Brada?
PM - Uczucie głębokiego zachwytu, że ktoś może grać tak dobrze! Nie chodzi mi tylko o techniczne detale, ale np. o to, jakim Brad jest świetnym pianistą improwizatorem i melodykiem. Większość muzyków na świecie jest – nazwałbym – monotematyczna, tzn. realizują jakiś pomysł, po czym go porzucają, sięgają po następny i znów stop. Bardzo niewielu jest takich, którzy mają łatwość łączenia stylów, idei, sposobów grania. Kiedy usłyszałem Brada Mehldau, od razu zaliczyłem go do tej drugiej grupy. On należy do tego gatunku ludzi, z którymi uwielbiam pracować. Jest jednym z tych, z którymi szansy wspólnego nagrywania nie wolno przegapić. Wiele się od niego nauczyłem i podziwiam jego grę.
PiK - Jak miewa się Pat Metheny Group?
PM - Od 1977 roku ma się dobrze. Wchodzimy w 30-ty rok naszej działalności. Być może fenomen trwałości naszego zespołu polega na tym, że nagrywamy i koncertujemy wtedy, kiedy mamy coś do powiedzenia. W historii Pat Metheny Group zdarzały się nawet 4-5-letnie przerwy, jednak ostatnio fani nie mogli narzekać na brak aktywności z naszej strony. Od 2002 roku nagraliśmy dwa albumy ("Speaking of Now" i "The Way Up"), odbyliśmy dwie światowe trasy koncertowe, więc najwyższy czas na odpoczynek. Do następnego razu, oczywiście... (śmiech)
PiK - Co sprawia, że – pozostając wielką osobowością świata jazzu – koncertujesz z tak wieloma artystami z różnych stron świata? Inni "wielcy" raczej podkreślają swój wizerunek ludzi wyjątkowych, wręcz niedostępnych, zaś Ty tak wiele dajesz z siebie innym...
PM - Dla mnie współpraca z innymi to przede wszystkim przyjemność i zaszczyt. Jak zauważyłeś – nie jestem anonimowym muzykiem, więc kiedy nadarza się okazja pracy z innymi, mniej lub bardziej znanymi, to razem nabieramy nowych doświadczeń, umiejętności. Jest zasadniczy warunek takiej współpracy: musimy nadawać na tej samej fali. Może łączyć nas więź emocjonalna bądź zawodowa, ale musi być ona silna. Coś pozytywnego między nami musi zaiskrzyć – dokładnie tak, jak stało się w przypadku projektu "Metheny Mehldau". Kiedy usłyszałem Brada, pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, to: jak bardzo chciałbym zagrać z tym gościem... On mówi o tych samych sprawach, które i dla mnie są ważne. Sądzę, że nasze spotkanie było satysfakcjonujące dla nas obu.
PiK - Uchodzisz za bardzo zapracowanego muzyka. A czemu poświęcasz resztki wolnego czasu?
PM - Często spotykam się z kreowaniem takiego wizerunku: Pat Metheny to istny pracoholik – czynny 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku. To nie do końca prawda. Staram się dzielić czas na pracę i sen, prowadzić wyważone życie, w którym jest miejsce na inne – nie mniej ważne – sprawy. Moi dwaj synowie mają 5 i 7 lat, zatem każdą minutę poświęcam przede wszystkim dla nich – o ile oczywiście nie siedzę w samolocie do Europy czy Japonii lub nie przemierzam trasy z zespołem. Praca pochłania większą część mojego życia, ale najważniejsi są moi dwaj chłopcy. Nasze życie jest w naszych rękach, więc warto ułożyć je rozsądnie. Znam wielu muzyków, którzy znajdują czas na wiele innych pożytecznych lub ciekawych pomysłów i taki model życia bardzo mi odpowiada.
PiK - Wróćmy do płyty "Metheny Mehldau". Dla Brada jest ona spełnieniem jego młodzieńczych marzeń. A dla Ciebie?
PM - Jestem zaszczycony, że miałem szansę zagrać z Bradem. Zresztą – dotyczy to także muzyków jego trio: Larry Grenadiera i Jeffa Ballarda. Uważam Brad Mehldau Trio za jeden z najlepszych współczesnych zespołów jazzowych. Podejrzewam, że każdy gitarzysta, trębacz czy piosenkarz chciałby z nimi zagrać. Ja miałem to szczęście stworzyć z nimi kwartet. A Brad Mehldau jest jednym z największych muzyków swego pokolenia, zaś rezultat naszej współpracy wywołuje przyjemne ciarki na moich plecach. Muszę podziękować mojemu partnerowi za jego niepospolite umiejętności akompaniowania; zgranie piana i gitary wcale nie jest takie proste... Ciekaw jestem, jak wypadniemy na koncertach.
PiK - Statystyka płyty wskazuje, że 70% to pomysł Pata Metheny, zaś ledwie 30% - Brada Mehldau.
PM - Właściwie to jedna z częściej pojawiających się kwestii: czyj to właściwie projekt? Żaden z nas nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo obaj po prostu nie wiemy! Istnieje pewien nienazwany i niemierzalny pierwiastek, który połączył nasze pomysły – coś na zasadzie muzycznej alchemii. To co na pewno da się powiedzieć o płycie, to: data spotkania, nagranie w studio i efekt. Dla mnie zawsze będzie on obliczony na fifty-fifty.
PiK - Zastanawiam się, dlaczego doszło do projektu "Metheny Meldau", zamiast "Metheny Mays"? (śmiech) Od lat pianista Lyle Mays jest Twoim najlepszym przyjacielem i najważniejszym muzykiem Pat Metheny Group...
PM - Tak naprawdę jedyną rzeczą, która łączy Lyle’a i Brada jest fakt, że obaj są pianistami. To zdumiewające, jak czasem potrafią różnić się tacy muzycy. A jest ich niemało. Weźmy przykład gitarzystów: Jima Halla i Johna Scofielda. Z obydwoma grałem i miałem okazję przekonać się, jak różne muzyczne światy reprezentują. Nawet nie odważyłbym się ich porównywać.
PiK - Zapowiedziałeś wspólne koncerty pod szyldem: Metheny Mehldau. Kiedy zobaczymy Was w Polsce?
PM - Zapewne po ukazaniu się drugiej części albumu. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to ukaże się ona na początku 2007 roku. Kolejna płyta przesunie akcent z duetu Metheny – Mehladu na kwartet, zatem niektórym może wydać się bogatsza. Po wydaniu drugiej części zamierzamy ruszyć w trasę koncertową. Planujemy wystartować w marcu, zaś koncerty zakończą się w październiku 2007. Mam nadzieję, że gdzieś po drodze będzie Polska...
Z Patem Metheny rozmawiał Piotr Majewski foto: Anna Majewska i Piotr Majewski
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|