Sobota 2024.11.23 Imieniny: Adeli, Klemensa Posłuchaj Radia PiK w Internecie
Jesteś w:   Muzyka » Muzyka Miła i Miłosna » Goście Pogoda: duże zachmurzenie temp. 16 °C ciśn. 992 hPa » 
Wyszukiwarka
Menu
Lista przebojów
notowanie: 1174
z dnia: 17-03-2013
1 Niebezpiecznie piękny świt
Plateau
2 Lili
Enej
3 When A Blind Man Cries
Metallica
 więcej

RSS

W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.

 
 





 
 

 


Goście
Z Dorotą Miśkiewicz rozmawia Piotr Majewski - Toruń, Dwór Artusa, 17.03.2006
2006-05-02


Miłe i Miłosne - Nie pierwszy raz jesteś w Toruniu. Jak Ci się podoba?

Dorota Miśkiewicz - Zawsze z ogromnym sentymentem przyjeżdżam do Torunia. Kiedyś prowadziłam tu warsztaty wokalne, co zresztą było dla mnie ciekawym doświadczeniem, bowiem naonczas sama jeszcze się uczyłam. Do dziś wspominam sympatyczne spotkania z młodymi ludźmi i spacery po toruńskiej Starówce, którą uważam za jedną z najpiękniejszych w Polsce – o ile nie najpiękniejszą.

- Koncertujesz promując swój ostatni album „Pod rzęsami”. Występy Twoje i Twoich muzyków trwają nierzadko ponad 2 godziny. Czy wystarcza materiału?

- Owszem, bo nasze piosenki są po prostu długie… (śmiech) Sięgamy też po materiał z mojej debiutanckiej płyty "Goes to Heaven". Poza tym w programie umieściliśmy jeden standard ["Sophisticated Lady" – przy. red.] – nigdzie nie zarejestrowany. Koncert zespołu Doroty Miśkiewicz rządzi się specyficznymi regułami – utwory brzmią inaczej niż w studio, są bardziej rozbudowane dając muzykom możliwość indywidualnych popisów. Staramy się nawiązać kontakt z publicznością, zaprosić widzów do wspólnej zabawy.

- Mówi się, że miarą prawdziwego artysty jest to, jak wypada na scenie. Kto potrafi zagrać i zaśpiewać na żywo, ten zasługuje na poważanie. Jak poważnie traktujesz tę regułę?

- Są wykonawcy, których paraliżuje świadomość występu przed publicznością, zaś w studiu są absolutnie genialni. Dla odmiany – inni nie są tak sprawni warsztatowo, jednak są znakomitymi showmanami i nadrabiają zachowaniem na scenie. Dlatego nie generalizowałabym tego poglądu. Osobiście lepiej chyba czuję się na występach niż podczas sesji nagraniowej. Obecność publiczności dodaje mi skrzydeł. Jestem po pierwszej dużej trasie koncertowej i śmiało mogę powiedzieć, że wytrzymałam presję – psychicznie i kondycyjnie. Zresztą… występy traktuję troszeczkę jak wakacje. Jesteśmy w podróży, odwiedzamy ciekawe miejsca, spotykamy wspaniałych ludzi. To pozwala oderwać się od spraw życia codziennego. Z drugiej strony – powrót do codzienności bywa trudny.

- Twój pierwszy album był zdecydowanie jazzowy. Druga płyta zwraca się w kierunku popu. Co to oznacza – poszukiwania czy zabawę?

- Jedno i drugie. Jeżeli artysta przestaje poszukiwać, to traci sens życia. A zabawa wpisana jest w uprawianie muzyki. W tym sensie jestem niespokojnym duchem, chcę się przekonać jak śpiewa się piosenki popowe, a jak jazzowe. Jazz jest dla mnie czymś naturalnym, bowiem od dzieciństwa go słuchałam. Z kolei pop jest wszechobecny. Praktycznie w każdym radiu jest go pełno. Chciałam się przekonać, czy potrafię śpiewać piosenki "lekkie, łatwe i przyjemne" i udało się: utwór "Poza czasem" trafił na anteny wielu rozgłośni. Sporą frajdę sprawia mi, kiedy słyszę jak ludzie śpiewają go ze mną na koncertach.

- Czy świadomość, że jesteś córką słynnego muzyka jazzowego pomaga Ci czy przeszkadza? Czy spotykasz się z uwagami w stylu: no tak, tej dziewczynie zawsze było i będzie z górki…

- Bywają tego rodzaju złośliwości, jednak specjalnie się tym nie przejmuję. Nie pochłaniają mnie rozważania w stylu: czy jako córka Henryka Miśkiewicza powinnam śpiewać bardziej swingowo? A może bossanova? A jak powinnam wyglądać jako latorośl rodu Miśkiewiczów? W ogóle o tym nie myślę.

- Tworzysz życiową parę z gitarzystą Markiem Napiórkowskim. W jakim stopniu to pomaga, a w jakim przeszkadza w występach?

- Zacznijmy od tego, że ja nie potrafiłabym grać z ludźmi, których nie lubię. Są zespoły, które opierają funkcjonowanie o – nazwijmy - perfekcjonizm wykonawczy. Dla mnie liczy się bardziej to, czy towarzystwo na scenie jest zgraną paczką. Oczywiste, że profesjonalizm to podstawa, ale moi muzycy muszą być zarazem moimi kumplami. Kiedy stoję z Markiem na scenie, czuję się nie tylko bezpiecznie, ale mam wrażenie, że nasze wspólne muzykowanie wkracza na kolejne poziomy intymności. W programie koncertów mamy zawsze jeden duet, aby pokazać na czym polega ta intymność.

- W dyskografii macie taki duet "korespondencyjny". Mowa o piosence "Wciąż się śnisz", która znalazła się zarówno na Twoim albumie, jak i na płycie Marka zatytułowanej "NAP".

- Jest to kompozycja Marka Napiórkowskiego i w oryginale znalazła się na jego projekcie. Ja "pożyczyłam" ten utwór na płytę "Pod rzęsami" dogrywając skrzypce i aranżując go na swój sposób. Zaśpiewałam też wokalizę.

- Nagrałaś duet z Cesarią Evorą, do piosenki "Um pincelada" powstał też teledysk. Jak doszło do realizacji – jak sądzę – najpoważniejszego dotąd projektu w Twoim życiu?

- Z propozycją wystąpiła Cesaria, a ściślej – producenci jej najnowszego albumu z Francji. Cesaria lubi nagrywać duety, a jej znakiem firmowym są nagrania z artystami z wielu państw. Piosenki śpiewane są po kreolsku, czyli w języku Cesarii oraz w języku kraju pochodzenia zaproszonego artysty. W odpowiedzi na ten pomysł, polski oddział Sony BMG wybrał mnie. Udało się. Ciekawostką niech będzie to, że najpierw nagrałyśmy piosenkę "Um pincelada", a dopiero potem się poznałyśmy. Najpierw Cesaria musiała posłuchać moich solowych nagrań i zaakceptować mój śpiew, a później przystąpiłyśmy do pracy. Swoją partię nagrałam w Polsce, została ona wysłana do Francji i zmiksowana z wykonaniem Cesarii.

- Skoro nie spotkałyście się w studiu, to jak do tego spotkania w końcu doszło?

- Cesaria przyjechała do Warszawy na realizację teledysku i wspólną sesję zdjęciową. Pewnym problemem dla mnie było to, że Cesaria nie mówi po angielsku w sposób gwarantujący swobodę, zaś ja nie operuję językiem kreolskim lub portugalskim. Rozmowa przez tłumacza nie miałaby większego sensu, a mimo to cały czas toczyłyśmy ze sobą rozmowę (śmiech). To było wspaniałe uczucie – instynktownie rozumieć, co mówi osoba z tak egzotycznego zakątka świata. Poza tym – śpiewałyśmy sobie naszą piosenkę i wtedy czułam, że nadajemy na tej samej fali.

- Czy otrzymałaś już zaproszenie na Wyspy Zielonego Przylądka?

- Jeszcze nie, ale… pomarzyć warto. Z pewnością jest tam pięknie i czas płynie trochę inaczej, z pewnością - wolniej. O wiele ważniejsze jest to, co usłyszałam od Cesarii. Na pytanie, czy dużo śpiewam, czy dużo koncertuję, odpowiedziałam: - Jeszcze nie tak dużo. A ona, patrząc mi głęboko w oczy, powiedziała: - Twój czas jeszcze nadejdzie. Uwierzyłam.

foto: Piotr Majewski (Radio PiK)

ZAPRASZAMY NA STRONĘ FAN KLUBU DOROTY:


wstecz
realizacja: ideo Polskie Radio PiK|UKF 100,1 MHz|Włocławek 100,3 MHz|Brodnica 106,9 MHz
ul.Gdańska 48, 85-006 Bydgoszcz, tel.+48 (52) 32 74 000, fax+48 (52) 34 56 013, e-mail:
start wstecz do góry