Co tydzień
- w nocy z poniedziałku na wtorek -
między północą a godziną 3.00,
jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...
z niecodziennymi gośćmi...
niecodziennymi tematami...
Po północy nadchodzi najlepsza pora na
zwierzenia przy muzyce...
W nocy z 12/13 lipca
gościem w studio Radia PiK był:
GRZEGORZ TURNAU
- wokalista, autor tekstów,
kompozytor piosenek
i muzyki teatralnej.
znak zodiaku:
Lew, według oczywiście metryki.
To jest problem, bo ja nie bardzo wierzę w horoskopy
takie codzienne, że tu zarobię a tam stracę.
Natomiast te generalne wydają mi się sensowne,
bo tak jak na nas działa pogoda,
tak muszą działać układy planet.
stan cywilny:
Żonaty od lat, o Jezus, muszę policzyć, od siedemnastu.
Żona Maryna jest muzykiem.
Poznaliśmy się w Piwnicy pod Baranami.
Jest flecistką i pianistką.
Mamy córkę, która przyjechała dziś ze mną, Antosię.
W domu leżą, rzadko biegają, bo są rozpieszczone:
dwa kudłate psy i czarny kot.
hobby:
Nie jestem hobbystą
w ścisłym znaczeniu tego słowa
ani zbieraczem ani sportowcem.
Korzystam z życia na tyle, na ile potrafię.
Jeżeli miałbym coś wymienić jako moją
odskocznię od rzeczywistości,
to wycieczki samochodem terenowym
w miejsca trudno dostępne.
wady:
Ja myślę, że mam wyłącznie wady i z moich wad składa się droga,
nazwijmy to bardzo górnolotnie twórcza, przez duże TFU,
czyli lekarstwem na wady jest kreatywność.
Cały czas walczę z lenistwem na tyle skutecznie,
że otoczenie przypuszcza,
że jestem pracowity.
zalety:
Być może zaletą a jednocześnie wadą
jest pewna łagodność w stosunku do współpracowników.
Wadą wtedy, kiedy trzeba by bardzo stanowczo i brutalnie
kogoś, w trakcie pracy "postawić do pionu".
Ja wolę jednak środki dyplomatyczne
i zachowanie harmonii.
W domu
Urodziłem się w Krakowie.
Rodzina ze strony mamy pochodzi z Warszawy ale także z Kujaw.
Bardzo ścisłe związki rodzinne wiążą mnie z Inowrocławiem.
Ze strony ojca ze wschodnią Galicją i ze Lwowem.
Mam dwóch braci rodzonych i jednego przyrodniego.
Jak pamiętam w rodzinnym domu zawsze rozbrzmiewała żywa muzyka.
Brat uczył się na wiolonczeli, ja na fortepianie
a ojciec był samoukiem i także grywał.
W bardzo wczesnej młodości marzyłem,
żeby zostać kierowcą wielkiego autobusu.
Do dzisiaj imponują mi maszyny duże i sprawnie funkcjonujące,
tak że może kiedyśuda mi się zrealizować marzenia z dzieciństwa
i poprowadzić autokar, najlepiej piętrowy.
Pamiętam wiele przebojów z tego okresu,
ale jeden szczególnie wbił mi się w pamięć.
Jako pięcioletni chłopiec nauczyłem się przeboju
ANDRZEJA DĄBROWSKIEGO - "Do zakochania jeden krok".
Tę piosenkę śpiewałem podczas przesłuchania
do podstawowej szkoły muzycznej.
To była szkoła ośmioletnia.
Po ukończeniu siódmej klasy
wyjechałem z ojcem za granicę na rok
i już nie powróciłem
do muzycznej
edukacji.
Średnia szkoła
To było V Liceum Ogólnokształcące w Krakowie.
Dało mi bardzo przyjemny start, bo istniał tam teatr szkolny
z dużymi tradycjami i od razu wsiąkłem w to towarzystwo.
Niestety, aktorem nie pozwolili mi zostać,
bo odkryli że potrafię grać na fortepianie
i zostałem kierownikiem muzycznym.
Moja kariera aktorska przez to została pogrzebana.
Z całą pewnością nie byłem ulubieńcem pani od biologii
i od chemii. Generalnie traktowany byłem dość ulgowo,
bo ja dosyć wcześnie zacząłem z pasją robić to
co właściwie robię do dzisiaj.
Już od trzeciej klasy byłem stałym bywalcem
i uczestnikiem kabaretu
Piwnicy po Baranami.
Jako siedemnastolatek, zupełnie prawie bezprawnie,
wystąpiłem na Festiwalu Piosenki Studenckiej
w Krakowie - i wygrałem.
To był okres odkrywania Beatlesów,
to był okres sprowadzania z zachodu różnych płyt np. QUEEN,
to były czasy fascynacji twórczością MARKA GRECHUTY
i JANA KANTEGO PAWLUŚKIEWICZA, odkrycia musicalu
"Szalona lokomotywa".
Studia
Na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowałem filologię angielską.
Kierunek ten wybrałem nie dlatego, że kiedykolwiek chciałem uczyć,
być pedagogiem, ale dlatego, że po rocznym pobycie w Anglii
opanowałem podstawy języka. Po trzech latach studiów
doszedłem do wniosku, że nie będę anglistą,
nie będę nauczycielem i że chyba nie będę
nikim innym tylko sobą.
Rano i wieczorem
Tak do końca nie mogę stwierdzić, że jestem sową czy skowronkiem.
Gdybym miał zaryzykować jakieś takie pochodzenie zwierzęce,
to jestem raczej kotem z tej lwiej strony.
Kot nigdy nie sypia regularnie, Czasem sypia w ciągu dnia,
czasem w nocy, czasem w ogóle nie śpi w nocy.
Z rana włączam radiostację prezentującą muzykę klasyczną
i filmową, bo to dobrze budzi i można z powrotem zasnąć.
Wieczorem coraz częściej wybieram ciszę, szczególnie wtedy,
kiedy dzień był wypełniony wieloma dźwiękami.
Nieraz sięgam po moje ulubione płyty
np. "My Song" z KEITHEM JARRETEM
i JANEM GARBARKIEM.
Na chandrę
Chandrę miewam bezustannie, na przykład w tej chwili.
Taką rolę antydepresyjną spełniają na pewno
urokliwe piosenki z KABARETU STARSZYCH PANÓW.
W zeszłym roku w Wiedniu miałem okazję
być na wspaniałym koncercie PAULA McCARTNEYA.
Ożyły wspomnienia czasów beztroskiej młodości,
rozmaitych płyt i piosenek sprowadzanych
strasznym wysiłkiem, szczególnie finansowym.
Z mojej twórczości na chandrę polecam wszystkim melancholikom
piosenkę do wiersza Gałczyńskiego,
sprzed pięćdziesięciu lat,
"LIRYKĘ".
Jestem dumny
To jest zawsze najtrudniejsze pytanie,
bo jak odpowiedzieć bez posądzenia o zbyt wielką miłość własną,
a z drugiej strony żeby nie popadać w kłamliwą skromność.
Jeżeli się coś udaje, ale udaje się nie w sensie pozornym,
że ktoś bił brawo i zgrabnym słowem pochwalił,
a dzieło to okupione zostało wielkim wysiłkiem "krew, pot i łzy"
to po ukończeniu mogę powie dzieć że jestem dumny.
To są chwile kiedy się kończy duży projekt,
kiedy jest premiera spektaklu teatralnego
do którego napisałem muzykę.
Nie mieszam tu mojego życia prywatnego.
Przecież każdy powie, że jest dumny z córki,
bo przyniosła dobre świadectwo,
ma poczucie humoru i prawdopodobnie
wyrośnie na atrakcyjną i mądrą kobietę,
bo to jest trochę banał.
W filharmonii
Nie jestem melomanem z krwi i kości
może dlatego, że sam trochę się w tym grzebię.
Zawsze fascynowała mnie logika, precyzja i jednocześnie
wynikająca z tego taka metafizyczna harmonia barokowa.
Wśród odkrywców tej muzyki pierwsze miejsce dla mnie
zajmuje GLENN GOULD i jego "Wariacje Goldbergowskie".
Z tą płytą mam epizod z nocnego życia.
Pewnej nocy miałem przykre zdarzenie,
po prostu samochodem potrąciłem duże zwierze.
Nie miałem szans zahamować na szosie
gdzieś pod Radomiem zimą.
Do dziś pamiętam tamten moment
w którym z taśmy w samochodzie szedł GOULD.
To się stało, bardzo to przeżyłem.
Ktoś się zjawił, ktoś pomógł.
Na szczęście to się szybko zakończyło
i potem dalszy ciąg, ta taśma
nie przestała grać.
Mam związany z tym przykry,
a jednocześnie kojący fragment tamtej nocy,
że pomógł mi w tym bardzo nieprzyjemnym,
tragicznym w skutkach splocie okoliczności
przezwyciężyć stres.
Trzy płyty
Trzy płyty na bezludną wyspę i to wybrać w pośpiechu?
Proszę: pierwsza to DONALD FAGEN - "The Nightfly",
druga MAREK GRECHUTA - "Szalona lokomotywa"
i trzecia to dla równowagi, jedna z płyt
KABARETU STARSZYCH PANÓW.
Dedykacja
Dedykuję mojej rodzinie ze strony mamy,
czyli wszystkim KACZKOWSKIM mieszkającym w Inowrocławiu,
moją piosenkę, którą bardzo, bardzo lubię,
do wiersza mojego ukochanego poety - JANA BRZECHWY,
"W prowincjonalnym, małym mieście".
Zwierzenia przy muzyce notował
RYSZARD JASIŃSKI
zapraszając jednocześnie do słuchania wywiadów,
wraz z muzyką w prograch nocnych
(z poniedziałku na wtorek)
Po północy - o godz.0.10
na antenie
POLSKIEGO RADIA PiK.
|