Co tydzień
- w nocy z poniedziałku na wtorek -
między północą a godziną 3.00,
jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...
z niecodziennymi gośćmi...
niecodziennymi tematami...
Po północy nadchodzi najlepsza pora na
zwierzenia przy muzyce...
W nocy z 17/18 maja
gościem w studio Radia PiK był:
Tadeusz Wojciechowski
- znany i ceniony dyrygent,
szefem dyrygentów orkiestry symfonicznej
Filharmonii Pomorskiej
w Bydgoszczy.
znak zodiaku:
Typowy lew.
stan cywilny:
Żonaty, małżonka Wanda.
hobby:
Niestety, mam niewiele czasu na przyjemności pozamuzyczne.
W okresie letnim kocham wodę, kocham jeziora.
Mamy z małżonką, na Suwalszczyźnie, domek letniskowy
z bezpośrednim dostępem do jeziora.
Tam znakomicie wypoczywamy.
wady:
Gdyby spytać muzyków z orkiestry
o stwierdziliby, że mam same wady.
Krąży opinia że jestem zbyt wymagającym dyrygentem,
że zbyt dobrze słyszę i nie da się przemycić niczego.
Jednak, w pracy zawodowej, przede wszystkim
wymagam od siebie.
zalety:
Oprócz perfekcjonalizmu w pracy
nie znam innych
swoich zalet.
W domu
Urodziłem się w Warszawie.
Już w wieku przedszkolnym, kiedy jeszcze nie mieliśmy pianina,
chodziłem do sąsiadki i u niej ze słuchu próbowałem coś zagrać.
Marzyłem, żeby zostać pianistą.
Do podstawowej szkoły muzycznej wysłano mnie do klasy skrzypiec,
bo ojciec uwielbiał brzmienie tego instrumentu.
Ćwiczyłem na skrzypcach z obowiązku i na fortepianie dla przyjemności.
Po pierwszym roku nauki moje fizyczne warunki bardzo się zmieniły,
ręka mi mocno urosła, więc zamieniłem skrzypce na wiolonczelę.
Moi dwaj bracia też uczęszczali do szkoły muzycznej.
Młodszy w domu ćwiczył na skrzypcach,
a starszy na kontrabasie.
Sąsiedzi z tego powodu nie byli zachwyceni.
W późniejszych latach starszy brat Janusz,
już jako śpiewak – baryton,
był solistą Opery Bydgoskiej.
Od początku szkoły podstawowej śpiewałem w chórze.
Nasz dyrygent profesor Romuald Miazga,
znana i ceniona postać w świecie muzycznym,
dostał o ówczesnego dyrektora Teatru Narodowego - Kazimierza Dejmka,
propozycję stworzenia chóru chłopięcego dla potrzeb teatru.
Praca była twarda, bezkompromisowa, absolutnie profesjonalna.
Ten okres wywarł największy wpływ
na moje późniejsze życie muzyczne.
Z jednej strony osobowość profesora Miazgi,
z drugiej wybitnego reżysera Dejmka.
W trakcie przedstawień, kiedy nie śpiewał chór,
chłopcy byli wysyłani do osobnego pomieszczenia.
Wybłagałem zezwolenie obserwowania całego spektaklu za kulisami.
Po pewnym czasie znałem teksty sztuki na pamięć.
Byłem tak pochłonięty teatrem, że w pewnej chwili
zapragnąłem rzucić muzykę i zostać aktorem.
Z Teatrem Narodowym zwiedziłem wiele europejskich krajów.
Po latach, minister kultury Kazimierz Dejmek,
mianował mnie dyrektorem
Teatru Wielkiego
w Warszawie.
Średnia szkoła
W dalszym ciągu kształciłem się w klasie wiolonczeli.
W jednej szkole uczono nas przedmiotów muzycznych i ogólnokształcących.
Kiedy oglądam świadectwa z tamtych lat widzę, że byłem dobrym uczniem.
Nie grałem tzw. chałtur estradowych czy tanecznych.
Wiolonczela nie nadaje się do takiej muzyki.
Dorabiałem, nagrywając muzykę filmową i grając muzykę teatralną
podczas spektakli. Pasjonowała mnie nie tylko muzyka klasyczna,
ale także dobra, wartościowa muzyka rozrywkowa.
Chętnie słuchałem dobrych, świetnie zaaranżowanych
kompozycji Skaldów. Z wielką uwagą i radością
odbierałem kabaretowe piosenki Wojciecha Młynarskiego.
Rzadko dzisiaj spotykamy znakomite piosenki z treścią, z puentą.
Dzisiaj zbyt dużo piosenek się produkuje,
a nie tworzy.
Studia
Miałem poważny problem jaki kierunek wybrać,
czy aktorski, czy dyrygenturę,
czy też w dalszym ciągu klasę wiolonczeli.
Zwyciężyła zimna kalkulacja.
Trzeba wziąć pod uwagę możliwość wcielenia do wojska
w razie nie dostania się na studia.
Wiedziałem, że reprezentuję poziom gry na wiolonczeli,
gwarantujący bez żadnego ryzyka dostanie się na ten kierunek studiów.
Tym bardziej, że mój wspaniały profesor ze szkoły średniej,
Andrzej Orkisz, prowadził na studiach klasę wiolonczeli.
To była okazja ciągłości edukacji pod jedną wspaniałą ręką.
W trakcie studiów na rok wyjechałem do Paryża
żeby doskonalić swoje umiejętności instrumentalne
w Konserwatorium Paryskim.
Na ostatnim roku studiów wiolonczelowych
dokonałem rozszerzenia nauki
o wydział dyrygentury.
Podczas studiów na wydziale dyrygentury
praktycznie nie miałem czasu na żadne rozrywki.
Byłem już żonaty i miałem córeczkę.
Mój dzień zajęć rozpoczynał się przed ósmą rano
a kończył grubo po jedenastej wieczorem.
Pracowałem jako asystent na wydziale instrumentalnym,
będąc jednocześnie studentem dyrygentury.
W tym samym czasie byłem koncertmistrzem
w Polskiej Orkiestrze Kameralnej u Jerzego Maksymiuka,
a w Teatrze Wielkim miałem etat asystenta dyrygenta.
Do tego wszystkiego jeszcze prowadziłem
dwie młodzieżowe orkiestry.
Rano i wieczorem
Absolutnie jestem nocnym Markiem, czyli sową.
Wolę wieczorem lub nocą wyjechać w przeddzień zajęć,
niż wcześnie rano wstawać. Rano lubię ciszę, bo wiem
że za chwilę będę miał ogromną ilość dźwięków.
Wieczorem sięgam po dobrą książkę
też w ciszy.
Na chandrę
Nieraz dopada chandra związana głównie
ze sprawami zawodowymi.
Nie mam żadnej terapii muzycznej.
Najlepszym lekarstwem jest spotkanie
z pogodnymi przyjaciółmi,
obdarzonymi dużym
poczuciem
humoru.
Jestem dumny
Trudno niektóre momenty kariery artystycznej określać
w kategoriach dumy. Ważnym momentem dla mnie było rozpoczęcie pracy
w Królewskim Teatrze w Kopenhadze, kiedy zostałem zaproszony
do współpracy w 1982 roku. Na marginesie dodam, że jest to instytucja,
która nigdy nie zażądała ode mnie żadnego dyplomu, angażując do pracy.
To jest przykład najlepiej pojętego profesjonalizmu.
Dostałem przedstawienie, które miałem dyrygować.
Kiedy to zosta ło zaakceptowane, żeby otrzymać stałą współpracę
musiałem przejść kilka bardzo poważnych prób.
Przygotować premierę operową i baletową,
a później otrzymać pisemną, pozytywną opinię
od solistów wokalistów, orkiestry, baletu i chóru,
że chcą ze mną pracować.
Otrzymałem stały kontrakt po testowaniu mnie przez półtora roku.
Z kopenhaskim baletem wyjechałem do Waszyngtonu i Nowego Jorku
dyrygując amerykańskimi orkiestrami symfonicznymi:
orkiestrą z Centrum Kennedyego w Waszyngtonie
i orkiestrą Metropolitan Opery w Nowym Jorku.
Dyrygowanie tymi światowymi orkiestrami
dało mi wiele radości i przyjemności.
Trzy płyty
Na bezludną wyspę wziąć tylko trzy płyty
to o wiele za mało.
Skoro tylko trzy, to na pewno
coś z Beethovena,
coś Verdiego, Pucciniego
i coś z Mahlera.
Dedykacja
Chciałbym przede wszystkim podziękować
mojej najbliższej rodzinie za wyrozumiałość
i akceptację mojego stylu życia,
częstą nieobecność w domu.
Dedykuję moim najbliższym
"SARABANDĘ"
z suity
Edwarda Griega.
Zwierzenia przy muzyce notował
RYSZARD JASIŃSKI
zapraszając jednocześnie do słuchania wywiadów,
wraz z muzyką w programach nocnych
(z poniedziałku na wtorek)
Po północy - o godz.0.10
na antenie
POLSKIEGO RADIA PiK.
|