|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Archiwum |
|
|
|
Edward Latos |
|
2012-04-02
|
Co tydzień - w nocy z wtorku na środę -jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami...W nocy 27 marca 2012 rokugościem w studiu Radia PiK był : EDWARD LATOS ...
foto © Wojciech Romanowski
– nestor bydgoskiej pediatrii, wieloletni dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy, który niedawno obchodził 90 urodziny.
Czy medycyna od początku była Pana miłością? - Chciałem być inżynierem – urbanistą. Bracia mojej mamy byli inżynierami elektronikami i jeden z nich imponował mi niesamowitą wiedzą. Przed wojną opowiadał o atomach, o tym, że istnieje we wszechświecie druga taka planeta jak Ziemia. Ale, gdybym miał dziś raz jeszcze decydować, to studiowałbym medycynę. Po wojnie co prawda miałem dobrze płatną pracę, ale moja mama nie dawała mi spokoju i cały czas powtarzała, żeby zdał maturę. Dyrektor szkoły obawiał się, że nie dam rady, a ja zdałem maturę na bardzo dobrych ocenach. W szkole było około 20 kandydatów na medycynę, postanowiłem do nich dołączyć. Zgłosiłem się na egzamin, który był trochę testem na inteligencję, 100 pytań z różnych dziedzin. Zdałem i dostałem się na poznański Wydział Lekarski Uniwersytetu Medycznego.
Co było po studiach? - Po studiach ożeniłem się z koleżanką z roku (Urszulą Balzer) i zgłosiłem się po absolutorium do pracy, najpierw do szpitala dziecięcego, gdzie wcześniej odbywałem praktykę, ale dyrektor chciał jedynie mnie przyjąć, a mojej żony nie. Poszliśmy więc do szpitala zakaźnego, ale tam z kolei pracować mogła moja żona, a dla mnie miejsca nie było. Poprosiliśmy więc doktor Kieljotis, która była tam najstarszym lekarzem aby przekonała dyrektora szpitala dziecięcego by przyjął nas oboje. Praca była dość ciężka, wszyscy byliśmy zatrudnieni na półtora etatu, część etatu / 5 godzin w szpitalu/, a potem szliśmy do poradni. Wówczas przyjmowałem 60-80 pacjentów dziennie. Lekarze mieli wówczas o wiele większy autorytet niż dziś.
Potem Pan szybko awansował w szpitalu. - Bo przeważnie pracowały kobiety, a mężczyzn było mało. Dokształcałem się teoretycznie, czytałem wszystkie książki pediatryczne. Pierwszy stopień specjalizacji otrzymałem w 1951 roku.
I został Pan dyrektorem szpitala w 1959 roku. Przede mną Pana wspomnienia zebrane w przepięknej książce, szkoda, że ich nie można kupić. - Prawdopodobnie będą wydane, ale najpierw muszę uzupełnić rozdziały i dopisać nowe.
Pan pisze swoje wspomnienia codziennie? - Nie – bo jestem za leniwy. Żona pisze dziennik i opisuje wszystkie nasze wycieczki. Z obecną żoną byliśmy na piętnastu wycieczkach zagranicznych i planujemy kolejne.
Chciałam powrócić do wspomnień wojennych. Do obozu w Potulicach trafił Pan trochę na własne życzenie? - To były przeżycia niesamowite, ale tak byłem wychowany.
To była taka propozycja "nie do odrzucenia"? - Byliśmy wzywani i kazano nam decydować, albo przyjmiemy tzw. trzecią grupę, albo trafimy do obozu. Moi rodzice niczego nie podpisali, ja również nie. Moja mam powiedziała wówczas: wolę mojego syna widzieć w trumnie niż w mundurze żołnierza niemieckiego. Niektórzy Niemcy – ci prawdziwi – bardzo szanowali nas za tę decyzję. Nawet ostrzegali nas byśmy uciekali, uciekły siostry, a my z braćmi nie. Policjanci w końcu przyszli i zabrali nas do obozu. Niekiedy spotkałem dobrych Niemców. Jeden z oficerów SS miał dobrą opinię wśród obozowiczów. Podpadł swoim zwierzchnikom i został wysłany na front wschodni. Przed jego wyjazdem zorganizował u siebie w domu obiad, na który nas zaprosił. Mówiłem wtedy już świetnie po niemiecku, po wybuchu wojny słuchałem radia i czytałem gazety niemieckie.
Czy to naturalne, że Pana dzieci poszły na medycynę? - Nie mogę się z tym pogodzić, że dziś o tym się mówi z pogardą, że to nepotyzm. To jest wartość, moje dzieci wyrosły w tym środowisku. Córka była bardzo zdolna w rysunku i chciałem żeby poszła na architekturę wnętrz, ale ona uparła się, że pójdzie na medycynę. Skończyła studia, ale chciała pracować naukowo, zrobiła więc szybko doktorat i wielokrotnie wyjeżdżała na stypendia m. in. odbyła stypendium Humboldta. Dziś jest świetnym genetykiem.
Pan, Panie Edwardzie jest urodzonym optymistą – zawsze uśmiechnięty. - Inaczej mnie ludzie nie znają. Wie Pani ja wróciłem z obozu, dla mnie nic nie było ciężkie, cieszyłem się, że żyję. Dziś jeszcze jeżdżę na zjazdy pediatryczne, jestem honorowym członkiem Towarzystwa Pediatrycznego. Prenumeruję czasopisma branżowe i korzystamy z żoną życia wyjeżdżając na wycieczki. Z obecną żoną znamy się bardzo długo, kończyliśmy razem maturę, kontaktowaliśmy się podczas studiów. Nasze małżeństwa się przyjaźniły. Kiedy zmarła moja pierwsza żona, źle się czułem samotny. Odważyłem się, poprosiłem o rękę Janinę i zostałem przyjęty. Założyliśmy, że pojedziemy na 10 wycieczek a już byliśmy na 15 i mamy ciągle plany.
foto © Wojciech Romanowski
Zwierzenia przy muzyce notowała MAGDA JASIŃSKA.Zapraszamy do słuchania wywiadów wraz z muzykąwe wtorki o godz.23.03oraz w soboty o godz. 15.05.
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|