– dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Bydgoszczy,
muzyk, konferansjer.
Czy to było Twoje marzenie by zostać dyrektorem?
- Nie, nawet sama propozycja była sporym zaskoczeniem. Choć nie ukrywam, że się do tego w jakiś sposób przygotowywałem rozpoczynając podyplomowe studia menedżerów kultury, ale wtedy robiłem to z myślą o własnej działalności gospodarczej.
Spotkałeś się już ze swoją załogą?
- Odbyłem nawet już dwa zebrania, podczas których mogłem poznać tak znakomity zespół świetnych fachowców z różnych dziedzin.
To czas na ankietę osobową. Rok urodzenia?
- 1966 – podobno bardzo udany bo milenijny.
Znak zodiaku?
- Koziorożec
Cechy Koziorożca posiadasz?
- Chyba nie, bo jestem z pierwszego dnia Koziorożca i wpływ ma na mnie też Strzelec.
Wady?
- Przepraszam, co? /śmiech/ Nie posiadam.
Zalety? Oprócz wrodzonej skromności?
- To jednak zacznę od wad. Często się spóźniam, ale bardzo się staram być punktualnym.
A słabości, z którymi walczysz?
- Przed kilkunastoma miesiącami rzuciłem palenie papierosów. Bardzo mi pomogła wyjść z nałogu doktor Małgorzata Czajkowska – Malinowska.
A inne słabości?
- Ze słodyczami musiałem się pożegnać po rzuceniu palenia, bo ubrania mi się kurczyły. Mam jeszcze słabość do pewnego trunku z pianką.
Myślałam, że masz słabość do córki?
- Ale to przyjemna słabość. Noelka ma 3 lata i 3 miesiące, bawimy się wspólnie i dyskutujemy na poważne tematy.
Jesteś chłopakiem z Sosnowca i też śpiewasz.
- Śpiewałem, po studiach nie podjąłem tego zawodu.
W Sosnowcu chodziłeś do szkoły.
- Do Technikum Kolejowego – jestem technikiem budowy dróg i mostów. Dzięki temu, że wstąpiłem w szeregi kolejarzy, zacząłem śpiewać. Tam działał zespół muzyczny, z którym jeździłem na różne przeglądy.
Chodziłeś w mundurze do szkoły?
- Oczywiście, nawet go przywiozłem do Bydgoszczy i wykorzystałem na scenie.
A czemu wybrałeś Bydgoszcz?
- O to należało by się spytać Krystyny Loski.
Kogo?
- Krystyny Loski. Ona pewnego wrześniowego popołudnia odczytała komunikat: „Akademia Muzyczna w Bydgoszczy ogłasza dodatkowy nabór na wydział wokalno – aktorski”. Ja miałem już za sobą egzaminy wstępne do katowickiej akademii – nieudane, więc postanowiłem pojechać i zostałem.
Pamiętasz swój egzamin?
- Pamiętam co śpiewałem: arię Leporella z "Don Giovanniego" i pieśń Karłowicza. Od zawsze myślałem, że będę z muzyką związany, skończyło się na klasyce.
Pamiętasz pierwsze dni w Bydgoszczy?
- Owszem, włóczyliśmy się po Bydgoszczy nazywając ją "Brzydgoszcz", za co mi się nie raz dostało. Ale w 1989 roku Bydgoszcz była bardzo brzydkim miastem, nic tu się nie działo.
A w Sosnowcu było lepiej?
- Ależ! Jeszcze gorzej.
A jak się zaczęła Twoja przygoda z konferansjerką?
- Pierwszy koncert poprowadziłem jeszcze w Sosnowcu. Był to koncert kolędowy Krystyny Prońko.
I wtedy zaczęło Cię to kręcić?
- Oj tak, wcześniej nie wiedziałem, że będę konferansjerem.
Kto jest dla Ciebie wzorem tego fachu?
- Na pewno Lucjan Kydryński, potem Bogusław Sobczuk i pewnie Irena Dziedzic. Mam specyficzne podejście do konferansjerki. Lubię i prowadzę poważne, określone imprezy – staram się na estradzie zachowywać pewien dystans do publiczności.
Teraz zarzucisz tę pracę?
- Chyba nie – to będzie odskocznia od dyrektorowania.
Wychodzisz na estradę i czujesz duży stres?
- Stres jest zawsze, przed każdym występem publicznym. Gdybym nie miał tego dreszczyku emocji przed występem to wpadłbym w rutynę i musiałbym pożegnać się z konferansjerką.
Wpadki były?
- Oj tak, raz na przykład w Filharmonii Pomorskiej wyszedłem na estradę i powiedziałem „Dobry wieczór Paniom, dobry wieczór Paniom” i wybuchnąłem śmiechem. Pewnie były i większe, ale o nich zapomniałam.
W domu jak masz czas wolny to...
- Bawię się z Noelką klockami, spacerujemy. Do tego zawsze jest muzyka, która mi towarzyszy.
Kiedyś parałeś się fotografią, robiłeś bardzo piękne zdjęcia.
- Kiedy to było. Bardzo dawno temu lubiłem robić portrety np. profesor Katarzynie Rymarczyk, pianiście Maciejowi Szyrnerowi. Teraz też robię zdjęcia, ale takim prymitywnym, automatycznym aparatem.
W domu jesteś użyteczny?
- Tak naprawiam elektrykę.
A kuchnia?
- Uwielbiam gotować – ostatnio ryby. Do tego gotuję zupy – grzybową i barszcz czerwony, ale uszek już nie lepię.
Jak widzisz swoją nową instytucję – WOK?
- "Teatr swój widzę ogromny" /śmiech/. Dziś na spotkaniu z pracownikami mówiłem, że rewolucja w kulturze była jedna i o jedną za dużo. Oczywiście potrzebne są jakieś korekty, ale nie zmiany rewolucyjne.