|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Archiwum |
|
|
|
Jarosław Kozera |
|
2011-02-07
|
Co tydzień - w nocy z wtorku na środę -jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami...W nocy 01 lutego 2011 rokugościem w studiu Radia PiK był: JAROSŁAW KOZERA
– dyrektor I Szpitala Uniwersyteckiego im. dr. Jurasza w Bydgoszczy.
Panie Dyrektorze, Pan nie jest lekarzem? - Nie, nie jestem, kończyłem zarządzanie, a przed czterema laty kończyłem MBA dla finansistów. W służbie medycznej jak długo Pan pracuje? - Od 1992 roku. Czy można w dzisiejszych czasach szpital wyprowadzić z długów? - Jestem osobą ambitną, ale nie desperatem, skoro się podjąłem tego zadania to dlatego, że mam pewność, że to się uda. Widzi Pan w ogóle przyjemność pracy w służbie zdrowia? - Jak ktoś mi gratulował z tego tytułu, że jestem dyrektorem odpowiadałem, że na razie można mi współczuć, a na gratulację przyjdzie czas jak uda mi się wyprowadzić ten szpital na prostą. To czas na ankietę osobową. Rok urodzenia? - 1965 Znak zodiaku? - Lew i to atomowy – urodziłem się w dniu spuszczenia bomby na Hiroszimę. Wady? - Niekiedy uważam, że jestem mało konsekwentny, ale nie w pracy lecz w życiu osobistym. Zalety ? - Staram się to co robię, robić najlepiej i wkładam w to gro energii. A słabości, z którymi Pan walczy? - Moją słabością są słodycze, przez nie nie mogę utrzymać wagi. Ale łatwiej mi mówić o swoich pasjach. Moją pasją jest górska wspinaczka rowerowa. Zdobyłem wszystkie szczyty Sudetów na rowerze. To jest walka w samotności ze sobą. Zaraziłem tą pasją swoich synów i wspinamy się razem. Od kiedy Pan się wspina? - Od sześciu lat. Proszę mi wierzyć, jak już się wjedzie na ten szczyt człowiek jest bardzo szczęśliwy.
Ale patrząc okiem laika wydaje się to trochę szalony sport? - To tak samo jak to co robię na co dzień. Trzeba mieć odrobinę szaleństwa, żeby podejmować się pewnych rzeczy. Miałem różne reakcje ludzi widzących, jak człowiek nie kruchej budowy – tak ok. 100 kg wtacza się na sam szczyt. Dom rodzinny gdzie się znajduje? - W Wąbrzeźnie. Dla wielu jestem człowiekiem z Torunia, a tak naprawdę losy mojej rodziny są bardziej związane z Bydgoszczą. Mój dziadek był powstańcem wielkopolskim, dowódcą oddziału pod Łabiszynem, kończył tu szkołę kupiecką, miał z babcią sklep na placu Wolności. Także trochę jest to dla mnie zabawne, jak mnie się jednoznacznie przypisuje do Torunia, w którym mieszkałem kilka lat. A od kilku miesięcy mieszkam w Bydgoszczy. W Wąbrzeźnie była szkoła podstawowa. - Szkoła podstawowa i liceum, profil matematyczno – fizyczny. Po liceum? - Wybrałem zarządzanie na Politechnice Poznańskiej. Wtedy mówiono na nas szkoła dyrektorów, a większość i tak później uczyła w technikach. Nasz profesor Pacholski był ekspertem ONZ i szefem Międzynarodowego Stowarzyszenia Ergonomistów i on nam organizował tzw. tajne komplety. Na nich m.in. pojawiał się szef IBM. Pamięta Pan temat pracy magisterskiej? - Specjalizowałem się w sztuce motywacji ludzi. Uważam, że jedną z podstawowych rzeczy jest to by odpowiednio ludzi motywować co nie jest związane ze złotówkami. Co było po studiach? - Przemysł ciężki, miałem fundowane stypendium w firmie "Towimor," tam wystartowałem od kierownika sekcji planowania. Potem był "Copyfax", a następnie już szpital – Wojewódzki Ośrodek Lecznictwa Psychiatrycznego w Toruniu. Co Pana przyciągnęło do zdrowia? - Jako młody człowiek nie byłem zdecydowany. Chciałem spróbować swych sił w sferze budżetowej i zostałem do dziś. To trudna praca, często niewdzięczna, ale proszę mi wierzyć pasjonująca, bo się kształtuje nową rzeczywistość. Ma Pan czas wolny? - Uważam, że dyrektor powinien być długodystansowcem to nie jest sprint. Musi być czas na pracę i relaks. To jak już jest ten czas wolny, to co Pan robi? - W tej chwili każdą wolną chwilę przebywam z moją dwumiesięczną córeczką – Hanią . Mogę stwierdzić po sobie, że do tej roli trzeba dojrzeć. Ma Pan jeszcze dwóch synów? - Tak 22 i 19 letni. Starszy studiuje kulturoznawstwo środkowoeuropejskie na Uniwersytecie Warszawskim, a młodszy przygotowuje się do studiów medycznych. Zawsze chciałem by byli samodzielni, obaj byli na rocznej wymianie w Brazylii i wrócili ze znajomością języków. Jak już kończy Pan śpiewać kołysanki Hani to jest Pan przydatny w domu? - Tak, myję naczynia, sprzątam. Z gotowaniem to jest różnie – muszę mieć natchnienie – ostatnio zrobiłem pierogi. Miałem też taki moment, że wyrabianie ciasta drożdżowego było najlepszym dla mnie sposobem wyładowania się i pozbycia złych emocji, takie ciasto było znakomicie wyrobione.
Zwierzenia przy muzyce notowała MAGDA JASIŃSKA. Zapraszamy do słuchania wywiadów wraz z muzyką we wtorki o godz.23.03 oraz w soboty o godz. 15.05.
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|