Co tydzień - w nocy z wtorku na środę -
jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...
z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami...
W nocy 05 października 2010 roku
gościem w studiu Radia PiK był :
PAWEŁ ŁYSAK
foto © Bartłomiej Sowa
– dyrektor Teatru Polskiego i festiwalu teatralnego "Prapremiery".
Jest Pan człowiekiem teatru, radia, posiadaczem co najmniej dwóch paszportów, w tym jednego "Polityki". Cały czas kipi Pan pomysłami.
- To jest tak, że przychodzą one w różnym czasie. Pamiętam, że kiedy miałem małe dzieci siadałem przy biurku, aby coś wymyślić do przedstawienia i zorientowałem się, że tak nie można.
A zapisuje Pan te złote myśli?, bo angażuje się Pan w różne rzeczy. Po tylu latach wypracował Pan w sobie asertywność?
- Taką najlepszą szkołą myślenia i wymyślania jest reżyseria. Reżyser musi mieć wiele pomysłów, a większość z nich zostaje i tak odrzucona. Z drugiej strony reżyser musi wiedzieć jak rezygnować z dobrych pomysłów, aby nie wywróciły przedstawienia.
Czas na ankietę osobową; Znak zodiaku?
- Byk.
Znajduje Pan u siebie cechy charakteru Byka?
- Bywam uparty, ale mam łatwość dogadywania się z ludźmi. Jestem pewnie leniwy i za mało stanowczy. W zasadzie człowiek nie powinien mówić o swoich wadach, bo zazwyczaj wymieni te których inni nie zauważają, albo zapomni o tych, które są zauważalne.
Z drugiej strony my Polacy mamy problem by mówić o swoich zaletach?
- Bo jest to niemile widziane. Staram się pracować aby mieć więcej dobrych cech.
Jest Pan rodowitym warszawiakiem?
- Tak, urodziłem się w Warszawie, ale moi rodzice byli z Galicji i czułem się związany z Krakowem. Mój ojciec, który mieszkał w Krakowie 55 lat zawsze mówił "Ach ci warszawiacy..." i tak się zorientowałem, że jednak jestem z Warszawy.
A Bydgoszcz jest którym miastem w kolejności?
- Pewnie teraz nawet pierwszym. Do Warszawy wracam i jest to moje miejsce, ale więcej spraw krąży wokół Bydgoszczy, ze względu na teatr, ale i na Europejską Stolicą Kultury. Dużo myślę o Bydgoszczy, staram się analizować zalety i wady, miasto stało się mi bardzo bliskie.
Studiował Pan filozofię na Uniwersytecie Warszawskim?
- Tak, dostałem się w 1983 roku. Potem przez rok byłem w Kanadzie i nawet zastanawiałem się czy nie zostać. Studiowałem tam filozofię i pracowałem na budowie.
Ale nie na budowie przyszła myśl o reżyserii?
- Nie, tak naprawdę myśl przyszła już w liceum. Przez rok mieszkałem w Afryce, mój tata tam wykładał i stworzyłem teatr i wystawiałem sztuki z młodymi ludźmi. To wtedy postanowiłem zostać reżyserem. Miałem taki plan, że pójdę na filozofię, by potem studiować reżyserię.
Ta filozofia się przydaje w Pana pracy?
- Filozofia pozwala zastanowić się nad sobą, poznać ciekawych ludzi. To był niezwykły rocznik, studiowałem z Markiem Kamińskim – zdobywcą biegunów i coraz bardziej popularnym Januszem Palikotem. Byli też znakomici wykładowcy. Na moim wydziale przypadało dwóch studentów na jednego profesora.
Podobnie było na reżyserii?
- Tam miałem zupełnie inne odczucie. Miałem wrażenie, że wróciłem do liceum. Miałem jednak wiele ciekawych spotkań. Do nich należy spotkanie z Tadeuszem Łomnickim, bardzo dużo mu zawdzięczam, jeśli chodzi o patrzenie na teatr.
A zderzenie studiów z rzeczywistością?
- Miałem szczęście, bo spotkałem Macieja Prusa – znakomitego reżysera, który szukał dwóch asystentów. Poszedłem tam z Pawłem Wodzińskim, który jest obecnie scenografem prawie wszystkich moich przedstawień. To spotkanie było o tyle ważne, że Maciej był łącznikiem z tym starszym pokoleniem reżyserów. Dostaliśmy szansę debiutu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Nie był to wielki sukces, przedstawienie było grane może z 20 razy, ale myślę, że mi to dobrze zrobiło.
Ile razy był Pan w Bydgoszczy zanim objął Pan dyrekcję teatru?
- Dwa razy na festiwalu Prapremier, a przedtem byłem tylko raz. Byłem w zakładach Jutrzenka z moim ojcem, który pracował w laboratorium w Warszawie, jako technolog żywienia i miał zwariowane pomysły dotyczące zboża i przetworów. Tata wymyślił jakieś ciasteczka, które miała produkować Jutrzenka. Pamiętam, że jadłem i jadłem i zakończyło się to bólem brzucha, ale od początku czułem się tu dobrze. Bydgoszcz zachwyciła mnie swoimi kamienicami. Tutaj ludzie lubią słuchać i są chętni do rozmowy.
Przez te cztery lata na razie ma Pan same sukcesy.
- Tak naprawdę to jest interakcja. Paliwo do sukcesu bierze się z różnych ludzi. To jest tak, że mamy młody zespół aktorów, któremu się chce, jest też dramaturg Łukasz Chotkowski i Bernadeta Fedder, która jest taką "matką teatru". Z drugiej strony to zasługa naszych widzów, bez oddźwięku z ich strony by się nie udało.
Czego Pan słucha?
- W szóstej klasie grupy Bay City Rollers, potem Electric Light Orchestra, był czas na klasykę, przez długi czas słuchałem Leonarda Cohena, nawet w liceum nauczyłem się grać jego piosenki na gitarze, na co podrywałem m.in. moją żonę. Dziś słucham chętnie Nory Jones.
Zwierzenia przy muzyce notowała MAGDA JASIŃSKA.
Zapraszamy do słuchania wywiadów wraz z muzyką
we wtorki o godz.23.03
oraz w soboty o godz. 15.05.