Sobota 2024.11.23 Imieniny: Adeli, Klemensa Posłuchaj Radia PiK w Internecie
Jesteś w:   Audycje » Zwierzenia przy muzyce » Archiwum Pogoda: duże zachmurzenie temp. 16 °C ciśn. 992 hPa » 
Wyszukiwarka
Menu
Lista przebojów
notowanie: 1174
z dnia: 17-03-2013
1 Niebezpiecznie piękny świt
Plateau
2 Lili
Enej
3 When A Blind Man Cries
Metallica
 więcej

RSS

W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.

 
 





 
 

 


Archiwum
Maciej Niesiołowski
2010-09-06
Co tydzień - w nocy z wtorku na środę -
jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką...
z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami...

W nocy 31 sierpnia 2010 roku
gościem w studiu Radia PiK był :

MACIEJ NIESIOŁOWSKI
dyrygent, wiolonczelista, współautor cyklu
programów telewizyjnych "Z batutą i humorem".


W którym momencie wiedział Pan, że wiolonczela, którą studiował Pan zejdzie na plan drugi?

- Nie było takiego momentu. Słuchacze oczekują czegoś romantycznego czy skandalicznego, a historia mojego życia artystycznego była zdeterminowana systemem, w którym żyłem. Dlaczego w ogóle zacząłem studiować dyrygenturę? Przyjechałem ze Śląska do Warszawy, na studia instrumentalne w klasie wiolonczeli. Na piątym roku dostałem pracę, ale tylko do końca studiów w Filharmonii Narodowej i po zakończeniu nauki musiałbym opuścić stolicę. Dlatego właściwie zacząłem kolejny kierunek – dyrygenturę, aby mieć pracę i meldunek. A potem już poszło z górki, robiłem to czego się nauczyłem. Jeszcze po studiach dyrygenckich grywałem zawodowo tu i ówdzie na wiolonczeli. Potem dostałem pracę w Teatrze Wielkim jako dyrygent i tak od lat nie grałem na tym instrumencie. Mój syn zaczął grać na mojej wiolonczeli. Dziś w domu została jedynie dziadkowa.

Czyli po teściu?

- Tak, teść – Arnold Rezler, który też grał na wiolonczeli podarował instrument mojemu synowi.

Pana dom rodzinny znajdował się na Śląsku?

- Urodziłem się na Śląsku i spędziłem tam czas do matury, później wyjechałem. Moi rodzice już dawno nie żyją, więc nie mam żadnych kontaktów ze Śląskiem. Dziś jedynie przyjeżdżam na zjazdy klasowe, albo na koncerty. Mój dom rodzinny jest chyba wszędzie. Część mojej rodziny nie mieszka w Polsce – moja żona – skrzypaczka Magdalena Rezler mieszka na południu Niemiec, młodszy syn na północy Niemiec, jedynie starszy syn mieszka w Warszawie. Jeżdżę po Polsce, od blisko 20 lat, nie mam stałego zatrudnienia, żyję z pracy własnych rąk. Dzięki Bogu cały czas są zaproszenia.

Kto wymyślił szkołę muzyczną?

- Na Śląsku kultura muzyczna jest może nie na wyższym poziomie, ale są wpływy niemieckie domowego muzykowania. Byłem w przedszkolu i przyszła komisja ze szkoły muzycznej w Bytomiu. Nauczyciele stwierdzili, że powinienem się zgłosić do szkoły muzycznej. Moi rodzice nie byli muzykami, ale zdałem do szkoły bez kłopotu.

Na początku była wiolonczela?

- Nie, kazali mi ćwiczyć na skrzypcach, ale po pierwszej lekcji mój profesor powiedział, że nie mogę grać na tym instrumencie bo mam za długą szyję. Przepisali mnie więc na fortepian, na którym uczyłem się przez siedem lat. W liceum ze względu, że miałem małą rękę szukano dla mnie innego instrumentu. Na strychu domu dziadków znaleźliśmy starą wiolonczel. Stolarz sklepał tę wiolonczelę i zacząłem w połowie już szóstej klasy grać na niej.

A dlaczego studiował Pan nie w Katowicach a w Warszawie?

- Znowu przypadek. W klasie maturalnej do naszej szkoły przyjechał "Papież polskiej wiolonczeli" - profesor Kazimierz Wiłkomirski, który jeździł po Polsce i szukał przyszłych studentów. Profesor wówczas prowadził klasę we Wrocławiu, ale po kilku tygodniach przeniósł się do Akademii w Warszawie i tak przyjechałem za swoim profesorem.

Co było po studiach?

- Najpierw pracowałem w Warszawskiej Operze Kameralnej, ale nie było specjalnie pracy dla mnie, potem wcielono mnie do Centralnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego. Odszedłem jednak z wojska i wróciłem do Filharmonii Narodowej, a potem z różnymi przerwami dyrygowałem w Teatrze Wielkim.

Publiczność kochała Pana programy telewizyjne "Z batutą i humorem", dziś mamy też pewne próby łączenia muzyki klasycznej z humorem. Jaka jest granica między dobrym smakiem, a tandetą?

- Nie potrafię dać recepty. Zawsze słyszę wewnętrzny dzwonek - "uważaj, bo nie wiesz kto jest na sali". Nie wolno iść na całość, a każda improwizacja musi być przygotowana. Mnie do telewizji zaprosił ówczesny dyrektor drugiego programu Józef Węgrzyn. Nikt mi nie powiedział jak mają wyglądać te programy. Dostałem jedynie propozycję bym zrobił cotygodniowy program 15 minutowy. Wszystko wymyślaliśmy z siostrą. Zaczynaliśmy w 1989 roku. To w naszym programie po raz pierwszy występowali po bojkocie artyści scen polskich: Jan Kobuszewski czy Mieczysław Czechowicz.

Miał Pan kolejne pomysły programów telewizyjnych, do których jednak nie doszło?

- I chyba nie dojdzie. Prowadziłem różne rozmowy na ten temat, miałem wiele propozycji, ale wszystkie rozeszły się w brzydki sposób.

Czy niekiedy nie mylą Pana ze Stefanem Niesiołowskim?

… proszę o inny zestaw pytań. Nawet wiele lat temu, kiedy Stefan Niesiołowski był jeszcze w ZChN, z Janem Kobuszewskim graliśmy taką scenkę, w której on myli mnie ze Stefanem. Takie rzeczy się zdarzają, ale teraz trochę mi przeszkadza jak mylą mnie z innym panem Niesiołowskim – też dyrygentem Marcinem Nałęcz Niesiołowskim.






Zwierzenia przy muzyce notowała MAGDA JASIŃSKA.
Zapraszamy do słuchania wywiadów wraz z muzyką
we wtorki o godz.23.03
oraz w soboty o godz. 15.05.



wstecz
realizacja: ideo Polskie Radio PiK|UKF 100,1 MHz|Włocławek 100,3 MHz|Brodnica 106,9 MHz
ul.Gdańska 48, 85-006 Bydgoszcz, tel.+48 (52) 32 74 000, fax+48 (52) 34 56 013, e-mail:
start wstecz do góry