|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Archiwum |
|
|
|
Włodzimierz Matuszak |
|
2010-04-27
|
Co tydzień - w nocy z wtorku na środę - jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką... z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami... Po północy nadchodzi najlepsza pora na zwierzenia przy muzyce...
W nocy z 20 na 21 kwietnia 2010 roku gościem w studiu Radia PiK był:
WŁODZIMIERZ MATUSZAK
– aktor: proboszcz Antoni w "Plebani", ojciec Julii w serialu "Teraz albo nigdy" niedługo obchodzący 35-lecie pracy artystycznej.
Na początek może ankieta osobowa; pseudonim - czy ten proboszcz do Pana przylgnął? - Ludzie utożsamiają mnie głównie z rolą proboszcza, trochę się kiedyś obawiałem, ale teraz już coraz mniej. Nakręciliśmy ponad 1500 odcinków, a w październiku minie 10 lat pracy w tym serialu. Nie obawiam się, że będę zaszufladkowany bo poszukuję też innych rozwiązań, ale nie zrywając z moim serialem, który stał się ukochanym. 10 lat to jak dobra kochanka. Jeśli chodzi o inne pseudonimy to w szkole średniej nazywano mnie fruwającą marynarą. Byłem bardzo szybko chodzący, ta aktywność pozostała mi do dziś.
Znak zodiaku? - Ryby.
Jedna w jedną stronę płynie, druga w przeciwną? - Tak, i to jest mój ból, bo niekiedy nie potrafię podjąć szybko decyzji, ale uczę się. Pokonuję niepewność i brak zdecydowania.
Wady? - moje prywatne?
Przecież nie pytam o wady księdza proboszcza? - Bo ten ksiądz wad nie ma. Może pije za dużo kawy, jak twierdzi jego gospodyni.
A w życiu z jakimi słabościami Pan walczy? - Zrywam z nałogiem palenia od dawna i udaje mi się to sporadycznie na sześć miesięcy, ale staram się ograniczać, palę mniej niż jedną paczkę dziennie.
Dom rodzinny gdzie się znajduje? - To skomplikowana sprawa. Jeden to w Niemczech, drugi teraz intensywnie używany to Warszawa, a ten pierwszy to Międzychód w Wielkopolsce. Tam się urodziłem, chodziłem do szkoły podstawowej, ukończyłem technikum i potem wyjechałem do Warszawy na studia. Tam się jednak wszystko zaczęło. Po szkole podstawowej trafiłem nawet do orkiestry wojskowej. Początkowo miałem grać na waltorni, ale po pertraktacjach skończyło się na klarnecie. Potem była kolejna przygoda – postanowiłem pójść do technikum ekonomiczno – spożywczego. Zbliżając się jednak do matury zastanawiałem się kim będę.
Jaki był ten impuls, że wybrał Pan szkołę teatralną? - Byłem bardzo aktywny w technikum urządzając imprezy kulturalne – moja polonistka i bibliotekarka zaczęły ze mną rozmawiać bym wystartował do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. To była trudna decyzja ale pojechałem i dostałem się za pierwszym razem. Rozpocząłem studia w 1967 roku.
I przyszedł pamiętny marzec? - Tak i relegowano mnie z uczelni.
Dostał Pan wilczy bilet? - Do końca nie wiem. Jak wystartowałem do kolejnej szkoły aktorskiej w Krakowie zapytano mnie czy już nie studiowałem, kiedy zacząłem coś kręcić ktoś z komisji powiedział – my wiemy, że studiował Pan w Warszawie. Wtedy zrozumiałem, że mogę pożegnać się z egzaminami i nawet chciałem zerwać w ogóle z zawodem. Pracowałem jako kulturalno-oświatowy i dogoniło mnie wojsko, zdążyłem ubłagać by mnie nie wzięli. Dostałem ultimatum, że jak w tym roku się nie dostanę na studia idę do wojska. Wybrałem się więc do łódzkiej filmówki i tego nie żałuję.
Debiut w filmie odbył się podczas studiów? - W ogóle debiut to jeszcze była Warszawa. Zagrałem maleńki epizod w "Grze" Kawalerowicza. A w Łodzi grałem w filmach już na trzecim roku. Po studiach podjąłem decyzję, że wyjeżdżam z Łodzi i angażuję się do mniejszego teatru i wybór padł na Toruń. Tam nastąpiło pierwsze rozczarowanie, chyba wtedy liczyłem na coś więcej i po roku odszedłem.
Jak zauważyłam etatowo zwiedził Pan 9 teatrów? - Tak. Po Toruniu był Olsztyn i Andrzej Rozhin i tak szedłem za nim do innych teatrów do Tarnowa, Koszalina, Szczecina i Lublina. Potem pojawiła się Bydgoszcz i gościnne występy w Teatrze Polskim.
I wyjechał Pan z Bydgoszczy. - Tak – do Warszawy. Wynająłem mieszkanie i postanowiłem, że będę mieszkał tak długo jak mi wystarczy pieniędzy. Im dłużej trwały próbne zdjęcia do "Plebani", tym bardziej chciałem w nim zagrać. W końcu mój producent zadzwonił i powiedział – wygraliśmy i tak się zaczęło.
Konsultował się Pan na początku pracy z jakimś księdzem? - Tak, pojechałem do księdza Bartmińskiego do Krasiczyna u podnóża Bieszczad. Mogłem łazić wszędzie i o wszystko pytać. Była tam Baba Dziunia, która przynosiła nam kawę a ja mogłem rozmawiać z księdzem. Parę zachowań udało się przenieść do serialu.
Serial "Plebania", "Jak oni śpiewają", występy w spektaklach i na estradzie – nie powiedział nam Pan że jest pracoholikiem. - Nie mógłbym żyć bez pracy. Pracuję bardzo intensywnie. Czuję się spełniony, szczęśliwy i chcę by to trwało. Zbliża się moje 35-lecie pracy artystycznej i 10 września w teatrze "Kamienica" Emiliana Kamińskiego podczas mojego benefisu chcę wystawić sztukę Scheffera. Jestem zadowolony.
Zwierzenia przy muzyce notowała MAGDA JASIŃSKA Zapraszamy do słuchania wywiadów wraz z muzyką w wtorkowych programach nocnych o godz.23.03 oraz w soboty o godz. 15.05
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|