|
|
W chwili obecnej nie dysponujemy żadnymi informacjami.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Archiwum |
|
|
|
Krzysztof Jakowicz |
|
2007-02-27
|
Co tydzień - w nocy z wtorku na środę -
między północą a godziną 01.00, jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką... z niecodziennymi gośćmi... niecodziennymi tematami... Po północy nadchodzi najlepsza pora na zwierzenia przy muzyce...
W nocy z 20 na 21. 02. 2007 gościem w studio Radia PiK był:
prof. KRZYSZTOF JAKOWICZ
wybitny skrzypek i pedagog znak zodiaku: Typowa waga. Każdą decyzję wyważam. Jedyną błyskawiczną decyzję podjąłem, kiedy oświadczyłem się mojej żonie. Mój profesor, Tadeusz Wroński, zajmował się także astrologią. On każdego ucznia miał rozpracowanego po kątem znaku zodiaku. On mi polecił przedwojenną książkę "„Horoskop na każdy dzień". Według tej książki sprawdzam członków mojej rodziny i przyjaciół. W dziewięćdziesięciu procentach to się sprawdza.
stan cywilny: Moja małżonka Julia jest także skrzypaczką, noszącą podwójne nazwisko: Jakimowicz Jakowicz. Syn Jakub, w moim pojęciu, jest jednym z czołowych skrzypków swojej generacji. Córka Ewa jest absolwentką Akademii Muzycznej w klasie skrzypiec, obecnie nie gra, opiekując się trójką cudownych dzieci, moich ukochanych wnucząt.
Mamy jeszcze w rodzinie jednego muzyka, zięcia Hadriana Filipa Tabęckiego, wybitnego pianistę, kompozytora i aranżera.
hobby: Jestem teatromanem, każdą wolną chwilę wykorzystuję, żeby obejrzeć kolejną inscenizację teatralną. Jestem zaprzyjaźniony z wieloma malarzami, rzeźbiarzami. Fascynuje mnie sztuka plastyczna i literatura. Nie prowadzę samochodu, podróżując głównie pociągami. Podczas podróży dużo czytam. Od paru lat czytam książki czeskiego pisarza Bohumila Hrabala. W jednej ze swoich książek Hrabal zamieścił motto swego wujka Pepina: "Świat jest do szaleństwa piękny, nie żeby był, ale ja go takim widzę".
wady: Wady?, wyłącznie u siebie je dostrzegam. Czasami jestem zbyt leniwy i mało usystematyzowany.
zalety: Z wiekiem następuje przypływ tolerancji i optymizmu.
w domu Urodziłem się w nietypowym miejscu. Podczas ucieczki z Warszawy, 30 września 1939 roku, mama mnie urodziła na drodze, w rowie. Potem mama jeszcze ze mną szła siedem kilometrrów, żeby znaleźć nocleg i posiłek. Zamieszkaliśmy, w wiejskiej chacie, w Palmirach. Tuż po wojnie przeprowadziliśmy się do Wrocławia. Po okupacji byłem dzieckiem niedożywionym, chorowitym, groziła mi gruźlica kości. Nie mogłem samodzielnie dotrzeć do szkoły. Ojciec, przez przeszło pól roku, nosił mnie "na barana" do szkoły. Trwało to pól godziny łącznie z wniesieniem mnie do klasy na trzecim piętrze. Uczyłem się w dwóch szkołach : podstawowej i muzycznej.
Bardzo chciałem grać na fortepianie, ale ten instrument był za drogi, pozostały skrzypce. Już w liceum była to jedna szkoła w jednym budynku. Wtedy bardzo popularne były przeboje Marii Koterbskiej, Nataszy Zylskiej, Janusza Gniatkowskiego i Jana Danka. Fascynowała mnie muzyka jazzowa Andrzeja Kurylewicza, Dudusia Matuszkiewicza, Andrzeja Dąbrowskiego czy Gucia Dyląga, z którym się przyjaźniłem. Już wtedy wiedziałem, że muzykę dzieli si na dobrą i złą, a nie na poszczególne gatunki, nie na poważną i niepoważną.
studia Zdałem pomyślnie wstępne egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie w klasie skrzypiec prof. Tadeusza Wrońskiego. Był to wysoki postawny mężczyzna, wzbudzający we mnie strach, lęk. Na pierwsze, proste pytanie: "Jak się pan nazywa", nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Wkrótce okazało się, że jest to wspaniały pedagog nie tylko dbający o poziom muzyczny, ale także pomagający w wielu problemach życiowych.
Po ukończeniu studiów, jako jeden z pierwszych polaków, otrzymałem stypendium do Ameryki, do profesora Jozefa Gingolda na uniwersytecie w Bloomington. Tam spotkałem się z młodymi, bardzo uzdolnionymi muzykami z całego świata. Kiedy dziś mówię o swoich rodzicach o ojcu, to mówię że mam trzech ojców: mojego biologicznego ojca Józefa, profesora Wrońskiego i profesora Gingolda.
jestem dumny… Może nie dumny, ale szczęśliwy jestem, że w swoim życiu spotykam wspaniałych ludzi. Oprócz wspomnianych już profesorów, miałem zaszczyt poznać a potem nawet zaprzyjaźnić się z Witoldem Lutosławskim. Wspólnie koncertowaliśmy w wielu miejscach na świecie. Utkwiła mi w pamięci jego maksyma ze, „człowiek otrzymał talent od Boga i jego obowiązkiem jest go rozwijać, po to, żeby oddać go ludziom”.
Oczywiście jestem szczęśliwy, że mam tak wspaniałą rodzinę. Jest mi bardzo miło kiedy dowiaduję się, że spotkanie z moją muzyką i ze mną dostarczyło komuś określonych wzruszeń. Zwierzenia przy muzyce notował RYSZARD JASIŃSKI zapraszając jednocześnie do słuchania wywiadów wraz z muzyką w programach nocnych (z wtorku na środę) między północą a 01.00.
|
wstecz
|
|
|
|
|
|
|
|